sobota, 25 listopada 2017


Plan porodu - Co to takiego? Co w nim napisać i czy warto mieć go ze sobą?

Myślę, że nikogo nie trzeba przekonywać, że do tak niezwykłego wydarzenia jakim jest przyjście na świat dziecka warto się wcześniej przygotować. Prócz wyprawki czy swojego ciała, przyszła mama ( a właściwie oboje rodziców) powinni przygotować się psychicznie.

Zarówno do pierwszego porodu jak i w tym przypadku PLAN PORODU napisałam i mam go ze sobą w szpitalu? Dlaczego?

Przede wszystkim dlatego, aby na spokojnie zastanowić się i jasno sprecyzować SWOJE oczekiwania. Tak - oczekiwania, bo musimy zdawać sobie sprawę z tego, że plan to jedno, a życie drugie i nie zawsze możliwe jest jego zrealizowanie punkt po punkcie.

Warto o PLANIE PORODU porozmawiać również na spotkaniach ze swoją położną (którą wybieramy po 20tc.) lub w szkole rodzenia. Mi osobiście daje to większe poczucie bezpieczeństwa i poczucie, że wiem czego chcę i dam radę.

W Internecie znajdziemy wiele wzorów, a nawet gotowych formularzy, w których zaznaczamy tylko to z czym się zgadzamy czy te na czym nam zależy. [na stronie fundacji rodzić po ludzku znajduje się kreator planu porodu! polecam ].
Zanim jednak zaczniemy pisać taki plan powinniśmy zapoznać się z możliwościami szpitala, który wybraliśmy. Nie warto nastawiać się na coś, czego nie da się zrealizować.


Co zawrzeć w PLANIE PORODU?

  1. Dane osobowe:
  • imię i nazwisko,
  • planowany termin porodu,
  • lekarz prowadzący ciążę,
  • osoba towarzysząca

  1. Oczekiwania wobec miejsca i warunków porodu:
  • wybór sali,
  • możliwość korzystania z wanny/prysznica/toalety,
  • dodatkowe akcesoria takie jak piłka czy drabinka,
  • możliwość ubrania własnej koszuli, słuchania muzyki, przyciemnienia światła...

  1. Obecność osób trzecich podczas porodu:
  • wybór osoby towarzyszącej/męża/douli,
  • ograniczenie ich udziału do niektórych momentów,
  • udzielanie informacji osobie towarzyszącej,
  • wyrażenie bądź nie wyrażenie zgody na obecność studentów podczas porodu,
  • zapewnienie całkowitej intymności w niektórych momentach...

  1. Przygotowanie do porodu:
  • zabiegi przygotowujące: golenie krocza, lewatywa,
  • założenie wenflonu przy przyjęciu do szpitala
  1. Przebieg porodu:
  • informowanie na bieżąco o postępach porodu
  • zgoda na podanie oksytocyny, przebijania pęcherza, masaż szyjki itp.
  • ograniczenie KTG, badań dopochwowych
  • wybór pozycji rodzenia
  • możliwość jedzenia/picia
  • parcie spontaniczne/instruowanie na temat parcia
  • pytanie o zgodę na wszelkie badania i zabiegi podczas wszystkich faz porodu
  • łagodzenie bólu porodowego: znieczulenie zewnątrzoponowe, farmakologiczne środki łagodzenia bólu, gaz, tens,
  • nacięcie/ochrona krocza
  • cesarskie cięcie

  1. Po porodzie:
  • przecinanie pępowiny
  • kontakt „skóra do skóry”
  • możliwość pierwszego karmienia
  • zgoda na kąpiel dziecka
  • możliwość ubrania dziecka we własne ubranka

  1. Oddział położniczy:
  • obecność dziecka na sali razem z mamą/na oddziale noworodkowym
  • informacja na temat karmienia piersią/kąpieli i pielęgnacji noworodka
  • zabiegi u dzieci wykonywane w obecności rodziców
  • zgoda na szczepienia

To tak w dużym skrócie.

Przeanalizowanie poszczególnych punktów gotowego wzoru takiego, a następnie wybranie tych najbliższych naszym oczekiwaniom lub dodanie swoich pozwoli uzmysłowić sobie dokładniej co może nas czekać na sali porodowej. Powtórzę jednak  kolejny raz, że stworzenie planu nie daje [niestety] żadnej gwarancji, że będzie tak jak sobie zaplanowaliśmy. Ani poród naturalny ani nawet ten przez cesarskie cięcie to nie jest coś, co da się w 100% zaplanować. Ani matka, ani lekarz nie mają do końca wpływu na przebieg porodu.
Ponadto w każdej chwili mamy prawo zmienić zdanie. Szczególnie, gdy jest to pierwszy poród, nie wiadomo czego się spodziewać. Coś co w domu wydawało nam się idealną opcją, w trakcie nie jest już takie ważne. Np. zależy nam na porodzie całkowicie naturalnym, jednak po 12 godzinach będziemy błagać o przebicie pęcherza. Uzmysłowienie sobie tego „przed” znacznie ułatwi pogodzenie się z  tym faktem na porodówce.
Poza tym, lekarze i położne to też ludzie. Najlepiej umówić się, że na bieżąco będziemy się wzajemnie informować o potrzebach czy zmianach planu.

Czasem słyszy się o tym, że nie wszędzie plan porodu jest respektowany czy w ogóle brany pod uwagę... Możemy o to walczyć, powołać się na dokument prawny czyli Standardy Opieki Okołoporodowej (niestety obowiązują one do końca roku a co dalej, nie wiadomo). 

czwartek, 23 listopada 2017


Baby shower to impreza, która przywędrowała do nas ze Stanów Zjednoczonych i z każdym rokiem zyskuje na popularności.

Na czym polega?

Przyjaciółki i krewne (zazwyczaj w tajemnicy) organizują przyjęcie na którym zasypują przyszłą mamę upominkami związanymi z ciążą lub dzieckiem. Stad właśnie nazwa, która w wolnym tłumaczeniu oznacza: „deszcz prezentów”. Zazwyczaj jest to moment w którym ‘zdradzana jest’ płeć dziecka. Dzięki takim imprezom przyszła mama ma poczucie, że nie tylko dziecko, ale również jej wkład w jego przyjście na świat jest doceniony :)

W moim przypadku zorganizowanie takiej imprezy od strony wyżywienia było nie lada wyzwaniem. Jedzenie było dostosowane nie tylko do diety wegetariańskiej, ale też cukrzycowej. Dziewczyny spisały się jednak na medal! Było mnóstwo smakołyków oraz sałatek, których bez problemu mogłam spróbować.
Miejscem naszego spotkania był świeżo przygotowany pokój małej księżniczki. Nawet o jego wystrój nie musiałam się martwić, bo wszystko, było wcześniej przygotowane.

Mimo, iż moje Baby Shower (ze względów logistycznych) nie było owiane do końca tajemnicą, pojawiło się wiele niezwykle miłych niespodzianek. Wśród prezentów nie zabrakło charakterystycznych elementów jak np. tort pieluszkowy. Wszystko utrzymane w słodkich „dziewczyńskich” barwach.

Pomimo tego, że nie wszystkie dziewczyny dobrze się wcześniej znały, babskim ploteczkom i śmiechom nie było końca. Myślałam, że pęknę ze śmiechu. Sadzę, że każda bawiła się tak dobrze, jak ja.

To była świetna odskocznia na koniec ciąży :)
I najlepsze (jedyne póki co, ale Ciii) BABY SHOWER na jakim byłam.

Przy tej okazji DZIĘKUJĘ wszystkim uczestniczkom tej niezwykłej zabawy, a szczególnie moim kochanym siostrom, które zechciały podjąć się organizacji tego przedsięwzięcia. 

Jeśli zastanawiacie się czy warto, mogę śmiało potwierrzić, że tak! 
Internet pełen jest inspiracji, więc do dzieła ;)







środa, 15 listopada 2017



Zacznę od tego, że do swojego pierwszego porodu jechałam z wielką torbą podróżną. Miałam tam dosłownie wszystko. Położna która mnie przyjmowała złapała się za głowę i powiedziała, że nas z tym bagażem nie wpuści, bo zajmiemy pół sali porodowej. Na szybko wyjmowałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy jak ręcznik, kosmetyczkę i wodę.
Reszta czekała w samochodzie aż urodzę.

Tym razem mam zamiar zapakować rzeczy naprawdę niezbędne.
Tylko skąd wiedzieć co się przyda a co nie?

Bardzo dużo zależy od szpitala w którym zdecydujemy się rodzić. Na stronie internetowej najczęściej podane jest co powinniśmy zabrać, a co szpital zapewnia rodzącej i dziecku ze swojej strony. Warto wcześniej się w tym zorientować, by nie zajmować miejsca niepotrzebnymi rzeczami.

Po pierwsze do porodu bierzemy tylko rzeczy związane z nim samym a nie np. ubrania na wyjście. Na to przyjdzie czas!
Jeśli obawiasz się, że partner weźmie nie to co trzeba, zapakuj drugą torbę, którą ktoś przywiezie Ci na wypis ze szpitala do której włożysz ubrania dla siebie i dziecka.
Ja osobiście ubranka zapakowałam w siatkę i włożyłam do fotelika dla dziecka. Tego nie zapomni na bank :)

Sale porodowe zazwyczaj nie są duże a momentami znajduje się w nich nawet 4-5 osób, ważne by Twoja torba była jak najmniejsza i nie zawadzała nikomu pod nogami.

Oto lista rzeczy, których nie może zabraknąć :

I – PORÓD

  1. Dokumenty : dowód osobisty, karta ciąży, wyniki badań, wypisy ze szpitala jeśli podczas ciąży była konieczność hospitalizacji, NIP zakładu pracy, plan porodowy (jeśli czujecie taką potrzebę)
  2. Woda : najlepiej kilka mniejszych butelkach z ustnikiem
  3. Koszula do porodu – taka której nie będzie ci żal poplamić (chyba, że szpital zapewnia swoje, bo tak się coraz częściej zdarza)
  4. Kosmetyczka z niezbędnymi przyborami higienicznymi w tym koniecznie: pomadka ochronna, mały ręcznik do robienia okładów, delikatny płyn do higieny intymnej po porodzie [lub Tantum Rosa], ręcznik papierowy, nawilżane chusteczki.
  5. Ciepłe skarpety – możesz mieć momenty kiedy będzie ci bardzo gorąco lub zimno.
  6. Obuwie na zmianę – jakieś kapcie ale może niekoniecznie puchowe bambosze z jednorożcem
  7. Telefon + ładowarka – najlepiej wgrać sobie do niego ulubioną muzykę, przyda się również do pierwszych zdjęć nowego członka rodziny
  8. Przekąska która doda sił po porodzie – np. czekolada

II- PO PORODZIE
(możesz zapakować te rzeczy w drugą torbę i poprosić o dowiezienie po „akcji” lub zostawić w samochodzie. Jeśli jednak wybrałaś poród rodzinny i nie ma kto ich dowieźć weź ze sobą od razu)

  1. Koszula oraz stanik odpowiednie do karmienia piersią + wkładki laktacyjne
  2. Laktator oraz pojemniki do przechowywania pokarmu (jeśli posiadasz weź swój, jeśli nie szpital najprawdopodobniej udostępnia swój w razie nawału. Ja w pierwszy raz nie miałam takich pojemników i kazano mi wylać odciągnięte mleko!)
  3. Siateczkowe majtki poporodowe – kilka par (opinie są różne mi osobiście bardzo się przydały)
  4. Ręcznik kąpielowy + mniejszy do rąk
  5. Klapki pod prysznic
  6. Kubek i sztućce
  7. Książka którą od dawna chciałaś przeczytać lub poradnik dla mam ;)
  8. Nawilżane chusteczki dla niemowląt (warto poczytać o składzie i wybrać , te które mają naprawdę dobry a niekoniecznie są „renomowanej” firmy)
  9. Rękawiczki „niedrapki” dla dziecka (są różne "szkoły", być może się nie przydadzą, ale są na tyle małe, że nie zaszkodzi zapakować)

Rzeczy moim zdaniem zbędne to:
  • puchowy szlafrok który zajmie pół torby;
  • artykuły higieniczne typu podkłady oraz podpaski poporodowe - jeśli zapewnia je szpital, nie warto brać swoich, przydadzą się też później w domu;
  • pampersy - w pierwszych dobach życia korzysta się raczej z pieluch tetrowych by lepiej zaobserwować to co i kiedy wydala noworodek, kilka jednorazówek znajdzie się też najpewniej w pudełku z próbkami jakie otrzymuje mama w prezencie;
  • specjalna poduszka do siadania po porodzie - miałam nacinane krocze i dało radę bez tego, ale jak wiadomo każdy przechodzi to inaczej ;)
  • ubranka dla dziecka oraz kocyk/rożek na czas pobytu w szpitalu - zazwyczaj zapewnia je szpital, ale trzeba dopytać o to wcześniej, nie polecam brania swoich by nie przynosić na nich niepotrzebnie szpitalnych bakterii;
  • kosmetyki dla dziecka – jak wyżej, szpital dysponuje swoimi i zazwyczaj to położne zajmują się pielęgnacją noworodka w pierwszych dobach;
  • smoczek, butelki do mleka modyfikowanego – jeśli zajdzie taka konieczność szpital ma swoje, a po co zakładać porażkę
Moja rada: Jeśli macie taką możliwość, bierzcie torbę na kółkach. Jak można ułatwiać sobie życie, to czemu tego nie robić!

Takich list znajdziecie mnóstwo w internecie oraz wszelkich poradnikach które otrzymuje się na szkołach rodzenia czy w gabinetach lekarskich przed porodem.
Ta lista jest oczywiście bardzo subiektywna. Trzeba ją dostosować do siebie. Ja pisałam ją na podstawie moich doświadczeń oraz tego co oferuje mój szpital, być może dla kogoś będzie pomocna. Przy okazji sprawdziłam, czy w mojej torbie wszystko na pewno jest na swoim miejscu ;)


Jeśli Waszym zdaniem pominęłam coś ważnego lub wymieniłam same niepotrzebne rzeczy, koniecznie dajcie znać w komentarzu :)

sobota, 28 października 2017



Dzieci uwielbiają eksperymenty, to wie każdy!

Szkrab bardzo lubi oglądać tego typu zabawy, a jeszcze bardziej wykonywać je samodzielnie.
Weekend to najlepszy czas by zrobić z dzieckiem coś innego niż zwykle.


Erupcja wulkanu? Nic prostszego.
Przepis na to doświadczenie Antek przyniósł z przedszkola i to właściwie on pokazał je mi, a nie odwrotnie. A wiecie co jest w tym najfajniejsze? Składniki bez problemu znajdziecie w swoim domu, nie trzeba kupować jakiś specjalnych chemikaliów czy czegoś podobnego.


Aby wykonać ten eksperyment potrzebujemy:
- dużej plastikowej miski
- wysokiego wąskiego naczynia (np. wazon, szklanka itp.)
- wody
- sody oczyszczonej
- octu
- farb (jeżeli chcecie by wasz wulkan był kolorowy


Naczynie wkładamy do miski by uchronić się przed rozlaniem. Zalewamy do połowy wodą. Barwimy ulubionym kolorem farby jeśli mamy na to ochotę. Wsypujemy 2 łyżki sody, a następnie dolewamy octu. I gotowe. Wulkan wybucha!
Emocje gwarantowane :)
Aby zabawa trwała dłużej my wybieraliśmy kolejny kolor, znów barwiliśmy, dosypywaliśmy trochę sody, dolewaliśmy octu i ponownie obserwowaliśmy co się dzieje.

Zobaczcie sami:










czwartek, 26 października 2017



"Ciąża to nie choroba!"
Która z ciężarnych nie słyszała choć raz tego tekstu... Niby wszystko się zgadza, ale... czy aby na pewno? Czy każda ciąża jest taka sama? Jak można wypowiadać się nie znając konkretnego przypadku? Ano właśnie...

Kontrowersje już na samym początku budzi fakt przechodzenia na L4. Przecież kiedyś kobiety z brzuchem w polu pracowały do 9 miesiąca i było dobrze. Być może i tak, ale czasy się zmieniają! Jeżeli jest taka możliwość to czemu nie skorzystać?
Czy wiemy jak ciężkie mogą być pierwsze tygodnie ciąży? Jak można wysiedzieć w pracy kiedy każdy zapach powoduje mdłości? Brzucha może jeszcze nie widać, ale pierwszy trymestr bywa tak dokuczliwy, że człowiek nie ma siły wstać z łóżka, albo co gorsza większą część dnia spędza się przytulając muszlę. [O moich początkach możecie przeczytać TU]. Pół biedy jeśli jest to praca siedząca, a co z fizyczną? Narażać zdrowie dziecka, w obawie przed szefem czy współpracownikami? Może sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana i od początku ciąża jest zagrożona? Tego nikt nie wie, ale i tak komentarzom nie ma końca.

Na szczęście mamy takie czasy, że medycyna jest wysoko rozwinięta. Wielu chorobom można zapobiec, tylko do tego potrzebne są badania. W ciąży należy więc się zaprzyjaźnić z pobieraniem krwi. Niby nie taki diabeł straszny, ale kolejki w laboratorium potrafią zwalić z nóg. No tak, przecież ciężarna "siedzi na zwolnieniu" to ma czas, nigdzie się jej nie spieszy.
A to, że być może ciężko jej wysiedzieć na czczo? Albo stać z ogromnym brzuchem? Kogo to obchodzi!
Na ścianie często wisi ogromny plakat, że ciężarne wchodzą bez kolejki, ale skomentować jeden z drugim i tak nie omieszka. Wydawać by się mogło, że najbardziej wyrozumiałe będą te, co mają to za sobą, ale nic bardziej mylnego. Starsze kobiety narzekają, bo przecież za ich czasów czegoś takiego nie było. Poza tym im też się pierwszeństwo należy, bo swoje już w kolejkach wystały. Kobiety w średnim wieku: bo one też były w ciąży [najczęściej nie powikłanej!] i wtedy ich nikt nie przepuszczał. Rzadziej odezwie się jakiś mężczyzna, że z jakiej racji on ma cierpieć jak to nie jego sprawka...

Komunikacja miejska to kolejne miejsce gdzie "ciężarówkom" nie trudno o kłopoty. Czasem zwyczajnie trzeba gdzieś dojechać, może odebrać starszaka z przedszkola czy zrobić zakupy na obiad. Stanie w zatłoczonym autobusie to nie tylko dyskomfort, to może być poważne zagrożenie dla zdrowia i życia dziecka. Zastanawialiście się kiedyś co się może stać gdy autobus gwałtownie zahamuje a stojąca kobieta przewróci się prosto na brzuch [fizyka się kłania!].

Zakupy... To temat rzeka. No bo przecież, "jak taka biedna i stać nie może to czemu męża do sklepu nie wyśle? Nie ma co robić tylko się po sklepach włóczyć? Po Ikei godzinę chodzić może a później w kolejkę się wpycha bo taka zmęczona!" Niestety takie komentarze czytałam kiedyś pod internetową dyskusją na temat przepuszczania w kolejce. Wierzyć się nie chce!
Rozumiem, że ciężarne jeść nie muszą, a obiad zrobi się sam?! Poza tym nie każda ma męża  czy kogokolwiek innego do pomocy, albo mąż ten pracuje całymi dniami a lodówkę zaopatrzyć trzeba. Trzeba też skompletować wyprawkę dla nowego członka rodziny, to się samo nie zrobi. A szkoda...
Zrobienie podstawowych zakupów to kilkanaście minut, ale później stanie w kolejce to przynajmniej drugie tyle. Opuchnięte nogi odmawiają posłuszeństwa już po kilka minutach, a co dalej?

Takie przykłady można by mnożyć w nieskończoność... Zawsze chodzi jednak o to samo. Ciężarne są dla otoczenia jakby niewidoczne. Lepiej odwrócić się w drugą stronę, wbić wzrok w telefon i udawać, że się nie widzi niż w jakikolwiek sposób zareagować.
Dla ciebie przepuszczenie w kolejce czy ustąpienie miejsca to drobny gest, wykazanie się odrobiną empatii względem drugiej osoby, a dla niej to często niesamowita ulga.

Na szczęście bywają też tacy, co nie tylko pomogą, ale zmobilizują innych do działania i to się chwali. Od mojej pierwszej ciąży minęło kilka lat i mam wrażenie, że powoli coś się zmienia. Wciąż jednak takich ludzi jest zbyt mało, zbyt rzadko się o tym mówi i kobiety muszą same walczyć o to, co powinno być nie tylko przywilejem, ale ich świętym prawem! W niektórych miejscach pierwszeństwo gwarantuje prawo, ale i to nie zawsze jest przestrzegane.

Każda ciąża jest inna. Sama mam porównanie i oba przypadki u mnie są całkowicie różne!
Niektóre kobiety mogą spokojnie pracować, uprawiać sport i co tylko im się zamarzy. Ciąża nie wpływa na nie w żaden niekorzystny sposób. Super. Niestety są również takie, które borykają się z przeróżnymi dolegliwościami albo wręcz miesiącami leżą by donosić maleństwo przez te 9 miesięcy.


Ostatnia sytuacja, która spotkała mnie samą, a którą opisywałam na swoim profilu facebookowym i dyskusja jaka się po nią wywiązała, natchnęła mnie do stworzenia tego wpisu.
Nie tylko ja mam podobne odczucia...


Mam głęboką nadzieję, że ktoś przeczyta to i choć chwilkę się zastanowi zanim następnym razem użyje zbyt wielu słów lub zwyczajnie odwróci głowę na widok kobiety w ciąży.

A do Was drogie panie mam jedną prośbę, nie wstydźcie się prosić o pomoc, ustąpienie miejsca czy pierwszeństwo!


Jest taka akcja - www.kolejkowarewolucja.pl jeśli możecie, nieście dalej w świat :)

poniedziałek, 2 października 2017



Znacie takie uczucie, że zjedlibyście coś słodkiego a pod ręką akurat nic nie ma?
Ja przez cukrzycę borykam się z nim non stop...
Nawet jeśli w domu są słodycze, ja nie mogę po nie sięgnąć.
Znalazłam więc pyszną alternatywę i chętnie podzielę się z Wami przepisem na pyszne ciasteczka twarogowe bez dodatku cukru.

Składniki na ciasto:
150g mąki pełnoziarnistej
125g sera twarogowego (pół kostki)
75g masła
żółtko

dodatkowo:
białko do posmarowania ciastek
1 średniej wielkości jabłko
cynamon
ewentualnie cukier puder do posypania

Wykonanie:
Piekarnik ustawiamy na 180'C i termoobieg. Jabłko obieramy i kroimy na plastry.
Wszystkie składniki (koniecznie w temperaturze pokojowej!) zagniatamy na gładkie ciasto. Rozwałkowujemy (uprzednio posypując mąką blat lub stolnicę) na grubość kilku milimetrów. Szklanką wycinamy kółka. Na każdym kółku układamy plasterek (lub pół plasterka jeżeli są zbyt duże) jabłka, posypujemy cynamonem i składamy na pół dociskając brzegi. Tak przygotowane ciastka smarujemy roztrzepanym białkiem. Układamy na blaszce na papierze do pieczenia i wkładamy do piekarnika na ok.20minut.
Po wyjęciu można posypać cukrem pudrem jeśli ktoś lubi bardziej słodko.

SMACZNEGO!

Ps. Ja idę zajadać :)


czwartek, 28 września 2017


Przyjmuje się, że drugi trymestr zaczyna się od 14 tygodnia ciąży. Po moich wszystkich dolegliwościach z początków ciąży (Wpis o tym jak przeżyłam pierwszy trymestr znajdziecie TUTAJ) czekałam na niego z utęsknieniem. Mówi się bowiem, że to taki „miesiąc miodowy ciąży”. Miałam nadzieję, że w końcu dostanę zastrzyk energii i nadrobię wszystkie zaległości... 

W tym wpisie dowiedzieć się możecie co MOŻE (ale nie musi) spotkać ciężarną w tym okresie. Są to moje osobiste przeżycia, a nie wpis medyczny. Pamiętajmy jednak, że każda ciąża jest inna! Bardziej szczegółowy opis tego co dzieje się z matką, oraz dzieckiem, a także jakie badania należy wykonać znajdziecie na wielu stronach internetowych poświęconych ciąży i rodzicielstwu.

Brzuszek stopniowo się powiększał. Mogłam już swobodnie jeść co popadnie i przyznaję, że ulegałam ciążowym zachciankom przez co waga również poszła w górę. Przyszedł czas na wymianę garderoby na ciążową i odstawienie na bok wszelkich obcisłych jeansów i tym podobnych ciuszków. Minęło uczucie zmęczenia, czułam się wręcz idealnie. Żeby jednak nie było tak cukierkowo pojawiły się nocna kurcze łydek. Mimo zwiększania dawki magnezu codziennie łapał mnie taki skurcz, że nie mogłam sobie z nim poradzić. Niechcący nastraszyłam męża krzycząc w nocy: Ała! Skurcz, bo przeraził się, że TO JUŻ :)

Około 18 tygodnia poczułam pierwsze ruchy dziecka. Podobno w drugiej ciąży dzieje się to szybciej. Może dlatego, że wiemy już czego można się spodziewać. Z początku nie miało to jednak nic wspólnego z popularnymi kopniakami a bardziej przypominało burczenie w brzuchu. Mąż śmiał się, że nie wiadomo czy to ruchy czy zwykłe gazy!

Mniej więcej w 20 tygodniu przyszedł czas na szczegółowe badanie usg tzw. połówkowe. Udaliśmy się na nie do bardziej wyspecjalizowanego gabinetu wyposażonego w aparat do USG 4D. Mimo iż w pierwszej ciąży również mieliśmy to badanie, było to wspaniałe przeżycie. Dzięki temu mamy wspaniałą pamiątkę w postaci filmu z wnętrza brzuszka. O mało co się tam nie rozpłakałam. Fasolka w moim brzuchu zaczynała wyglądać jak mały człowiek. Zazwyczaj na tym badaniu można potwierdzić płeć, jednak nasze maleństwo postanowiło jeszcze się nie ujawniać. Najważniejsze, że badanie nie wykazało żadnych nieprawidłowości.

Wraz z rosnącym brzuszkiem zaczynał się dyskomfort związany z napinającą się skórą. Zaczęłam bardziej zwracać uwagę na balsamowanie i natłuszczanie powiększających się części ciała. Wiadomo, że jeśli rozstępy mają się pojawić to i tak się pojawią, ale warto zadbać o to od samego początku.

Ktoś nieźle zaczynał się rozpychać przez co wizyty w toalecie stały się coraz częstsze. Zaczynałam się przyzwyczajać, że wszędzie gdzie idę najpierw lokalizuję toaletę, by nie mieć problemu w nagłym wypadku.

Znalezienie wygodnej pozycji do spania czy siedzenia stawało się coraz trudniejsze. Postanowiłam zainwestować w specjalną poduszkę dla ciężarnych. Nie korzystałam z niej nigdy wcześniej, ale dużo znajomych chwaliło sobie, więc postanowiłam spróbować. Jest to zakup na dłużej, gdyż taka poduszka przyda się później w okresie karmienia piersią. Zajęła pół łóżka, ale z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że był to strzał w 10-tkę. Spało się o niebo lepiej!

Prócz standardowych badań krwi czy moczu w tym okresie należy wykonać tzw. krzywą cukrową. Badanie to ma na celu wykryć czy ciężarna nie boryka się z cukrzycą ciążową. Wypicie glukozy nie było dla mnie jakimś wielkim problemem, ale bałam się wyniku. Niestety normy były przekroczone i musiałam od tej pory dodatkowo leczyć się w poradni diabetologicznej dla ciężarnych. Koniec zachcianek. Całe moje życie zaczęło kręcić się wokół glukometru, układania diety i testowania co mogę jeść, a czego nie. Mimo to wyniki dalej były nieprawidłowe. Byłam załamana. Były wakacje, a ja nie mogłam nawet zjeść loda... Czas mijał a cukry w moim organizmie wprost szalały. Mimo iż robiłam co mogłam, restrykcyjnie trzymając się zaleceń diabetologa, cukrzycy nie udało się pokonać.
Pod koniec drugiego trymestru trafiłam na oddział by nauczyć się podawać insulinę. Za wszelką cenę chciałam tego uniknąć i bałam się jak diabeł święconej wody, a okazało się, że nie jest to nic strasznego. Gorsze mogłyby być skutki zaniedbania. Przy okazji poznałam kilka świetnych przyszłych mam, które miały większe doświadczenie w temacie cukrzycy ciążowej i dały mi kilka rad jak okiełznać „tę francę”. O szczegółach cukrzycy może jednak innym razem...

Dieta cukrzycowa miała jednak swoje pozytywne skutki. Dziecko rosło jak trzeba, a waga leciała w dół. Ostatecznie drugi trymestr zakończył się tylko 4kg na plusie.

Kiedy przyzwyczaiłam się do nowego trybu życia uświadomiłam sobie, że to już 26 tydzień ciąży czyli koniec drugiego trymestru, a ja nie mam przygotowane kompletnie nic na nadejście nowego członka rodziny! W międzyczasie potwierdziło się, że będziemy mieli córeczkę, więc zaczęło się różowe szaleństwo. Zabrałam się za przeglądanie tego co mam po starszaku i zastanawianie co jeszcze muszę (a raczej chcę ;) ) kupić typowo "dziewczyńskiego", póki jeszcze jako tako się kulam.

Tak oto drugi trymestr przeszedł do historii i jesteśmy coraz bliżej rozwiązania. Chętnie poznam wasze wspomnienia z tego okresu ciąży :)

czwartek, 24 sierpnia 2017


Gdy na świecie ma pojawić się dziecko rodzice stają przed wieloma pytaniami.
Zastanawiają się między innymi czy posiadanie psa lub kota nie wpłynie negatywnie na dziecko;
czy uda nam się pogodzić rolę rodzica z opieką nad zwierzęciem; czy nie jest ono zagrożeniem...

Otoczenie często ma w tym temacie najwięcej do powiedzenia. Nierzadko straszą chorobami
i nakłaniają do oddania pupila lub od samego początku zniechęcają do zakupu.


Kiedy sama byłam małą dziewczynką, strasznie chciałam mieć zwierzątko. Mieszkaliśmy jednak
na 4 piętrze w bloku i rodzice uważali, że będzie to tylko kłopot. Dopiero kiedy dorosłam na tyle,
by móc samodzielnie zajmować się pupilem, spełnili wreszcie moje marzenie...


W naszym życiu zwierzęta pojawiały się zazwyczaj „przypadkiem”. Nie planowaliśmy zakupu psa ani kota,
a jednak mamy ich kilka. Jednego kotka przywiozła nam znajoma z jakiejś trasy. Wskoczył jej do auta, a ona prosiła czy nie podjęlibyśmy się opieki, bo sama ma już kilka swoich. Drugi przypałętał się wychudzony i... tak już został.
Pies natomiast został przez nas adoptowany od znajomych, którzy ze względu na wyjazd za granicę, byli zmuszeni oddać go do schroniska, a my nie mogliśmy na to pozwolić.


Wróćmy jednak do pytania w tytule posta: Czy warto wychowywać dzieci razem ze zwierzętami?
Znajdą się zwolennicy i przeciwnicy, poniżej zabrałam jednak kilka ważnych argumentów na to,
że wspólne życie dziecka i zwierzaka niesie za sobą niezwykle dużo korzyści, które zaprocentują
w przyszłości:
  1. Przyjaciel
    Dziecko które wychowuje się ze zwierzęciem uczy się przede wszystkim nawiązywać relacje. Zyskuje kompana do zabawy, może się do niego przytulić, kiedy jest mu smutno, a nawet powierzać mu swoje sekrety – na pewno nikomu nie wygada. Gdy mama jest zajęta np. robieniem obiadu,
    a nikogo innego nie ma w domu, czworonożny kumpel jest idealnym towarzyszem. Można się położyć w jego posłaniu i powygłupiać. Razem po prostu jest raźniej.
    Taki przyjaciel nigdy nie zawiedzie, nie odejdzie, będzie bronił i stał przy boku dziecka całe swoje życie.

  2. Ruch
    Zarówno dziecko jak i zwierzę potrzebują ruchu. Mogą się ganiać wzajemnie po podwórku, razem biegać po trawie czy grać w piłkę. Konieczność wyprowadzenia psa na spacer motywuje do spędzenia czasu na świeżym powietrzu zamiast np. przez telewizorem.

  3. Empatia i inne uczucia
    Dziecko mając pod opieką psa czy kota uczy się empatii, tolerancji, wrażliwości...
    Nie raz widziałam jak Szkrab podchodzi do psa leżącego w posłaniu i pyta czy nie jest mu smutno. Dzieli się z nim swoimi pluszakami, żeby miał swoją przytulankę, mimo iż wie, że po jednym dniu zostaną z niej strzępy. Częstuje też psimi smakołykami na poprawę humoru :) Wie, że na świecie są też inni, którzy potrzebują opieki i czasu.
    To przekłada się również na kontakty z innymi ludźmi. 

  4. Szacunek do zwierząt
    Maluch, który na co dzień obcuje ze zwierzętami zdaje sobie sprawę, że są to żywe istoty, które tak jak my odczuwają ból. Wie, że nie są to zabawki i należy je dobrze traktować. Mamy okazję nauczyć go jak opiekować się zwierzątkiem, by nie sprawić mu krzywdy. 

  5. Odpowiedzialność
    Mając w domu pupila, warto powierzyć nieco starszemu dziecku jeden z obowiązków opieki nad nim. U nas jest to np. nasypywanie karmy do miski. Szkrab dba o to by miska była pełna gdy on sam idzie na śniadanie czy obiadek. Dzięki temu uczy się odpowiedzialności i sumienności. Zdaje sobie sprawę, że jego czyny mają wpływ nie tylko na niego samego oraz, że posiadanie zwierzęcia to nie tylko przyjemności, ale dużo obowiązków.

  6. Odporność
    Dzięki kontaktowi z brudem i bakteriami dziecko kształtuje swoją odporność. Podobno amerykańskie badania wykazały, że takie dzieci są również mniej podatne na alergie i astmę niż te chowane w sterylnych warunkach. Oczywiście należy dbać o higienę zarówno zwierzęcia jak
    i dziecka. 

  7. Radzenie sobie z utratą kogoś bliskiego
    To niezbyt przyjemny, ale bardzo ważny aspekt. Niestety czworonogi żyją znacznie krócej niż ludzie. Decydując się na zwierzę musimy mieć świadomość, że nasze dziecko będzie najprawdopodobniej musiało w przyszłości zmierzyć się z jego odejściem. Będzie musiało poradzić sobie ze stratą ukochanego przyjaciela, jednak dzięki temu [i odpowiednim rozmowom] zrozumie, że śmierć jest czymś naturalnym i czeka każdego z nas.

  8. Terapia
    Czworonożny przyjaciel może być doskonałym terapeutą. Nie od dziś wiadomo, że obcowanie ze zwierzętami łagodzi stres. Zwierzęta wspierają również rehabilitację osób niepełnosprawnych ruchowo czy intelektualnie, chorych na zaburzenia afektywne, fobie, nerwice. Sprawdzają się w leczeniu autyzmu czy schizofrenii.

[Skupiłam się tu głównie na psach lub kotach, ale równie dobrze może to być królik, chomik czy nawet jakiś bardziej egzotyczny gatunek.]


Zdaje sobie sprawę, że są również minusy posiadania w domu zwierzęcia...
Szczególnie na początku może ono narobić w domu dużo szkód, będziemy niejednokrotnie narzekać na sprzątanie po nim, a kanapa pokryje się sierścią. Nie ma co liczyć również na to, że kilkulatek będzie sam się nim opiekował, a więc stracimy mnóstwo czasu i pieniędzy by zapewnić mu należytą opiekę.

Zależy co dla kogo jest ważne. Moim zdaniem warto dla tych wszystkich plusów powyżej przymknąć czasem oko na te mniej przyjemne aspekty. Nie raz przeklinam psa za wszechobecną sierść, ale nie oddałabym go za żadne skarby.


Jeśli posiadacie już w domu zwierzątko, to nie oddawajcie go nigdzie ze względu na malucha, naprawdę nie warto. Zadbane zwierze nie stanowi zagrożenia. Pamiętajmy, że jest to również członek naszej rodziny.

Jeżeli stoicie natomiast przed decyzją zakupu, być może mój wpis was przekona. Przemyślcie również wizytę w schronisku i adopcję pupila.


Macie coś do dodania? Chętnie poznam również Wasze zdanie w tym temacie.
Zapraszam do dyskusji.

Może podzielicie się z innymi swoimi historiami ze zwierzątkiem w roli głównej?







wtorek, 20 czerwca 2017


Od kilku dni chodziłam jak na szpilkach. Wewnątrz coś przeczuwałam, ale zwyczajnie bałam się zrobić test ciążowy. W końcu się odważyłam i 20 marca zobaczyłam upragnione dwie krechy. Ogromna radość mieszała się ze strachem. Jak to będzie? 
Od razu pobiegłam powiedzieć mężowi, ale zastrzegłam, że póki co nie dzielimy się tą informacją z szerszym gronem. „Nie wiadomo, jak to będzie”... Wolałam nie popadać w przesadną euforię, żeby później się nie rozczarować. Z moich obliczeń wynikało, że to ok.5 tydzień. Na wizytę u lekarza trzeba było jeszcze trochę poczekać.

Nie wytrzymałam zbyt długo. Niecałe trzy tygodnie później przebierając nogami czekałam na wizytę lekarską. Czułam się okropnie i powtarzałam sobie, że to dobry objaw. Widać, że mały człowiek, który we mnie zamieszkał, daje właśnie o sobie znać. To samo powiedział lekarz. Co prawda ten „mały człowiek” był zaledwie małą kropką na ekranie, ale wyglądało na to, że ma się dobrze. Mamy 6 tydzień ciąży. Na moim telefonie pojawiła się aplikacja, która na bieżąco informuje mnie co się dzieje w maleństwem. Ciekawy gadżet, którego w pierwszej ciąży nie miałam okazji przetestować.

Podczas gdy „ktoś” w moim brzuchu urządzał się na dobre, mój organizm zaczął odmawiać posłuszeństwa. Mniej więcej od 7 tygodnia ciąży byłam nie do życia. Zaczęły się pojawiać wszystkie przykre dolegliwości opisywane w poradnikach dla mam. Tyle, że „poranne mdłości” ciągnęły się zazwyczaj do wieczora. Wszelkie próby zjedzenia czegokolwiek kończyły się wymiotami. Hormony najwyraźniej urządzały sobie niezłą balangę, a ja codziennie ledwo zwlekałam się z łóżka, by wyszykować szkraba do przedszkola. Wożenie przejął tatuś, bo ja na samą myśl o wsiadaniu do auta biegłam do łazienki. Wiecznie byłam zmęczona i najchętniej w ogóle nie wychodziłabym z łóżka. Wrażliwość na zapachy stała się nie do zniesienia. Nie mogłam spokojnie wchodzić do kuchni. O gotowaniu obiadu nie było mowy. Każdego dnia wstawałam z nadzieją, że będzie lepiej, jednak scenariusz się powtarzał. Z czasem dołączył wariujący pęcherz. Zastanawiałam się czy na stałe nie zamieszkać w łazience, nie musiałabym wtedy biegać do niej co pięć minut. Miałam wyrzuty sumienia, że zaniedbuję Szkraba, ale czasem zwyczajnie nie miałam siły na zabawy.

To był najwyższy czas na poinformowanie syna, że w naszym domu za kilka miesięcy pojawi się ktoś jeszcze. Dzieci są bystre, widać było, że on czegoś się domyśla. Radość była ogromna. Okazało się, że w przedszkolu już dawno powiedział, że będzie miał brata (tak brata – bo tylko taki scenariusz przyjmował do wiadomości). Chyba wiedział szybciej niż my. Pozostało więc jak najlepiej przygotować go do nadchodzących zmian... Dowiedzieli się też najbliżsi.

Przed kolejną wizytą lekarską czekał mnie pakiet badań. Prócz tych podstawowych należało sprawdzić obecność przeciwciał kilku groźnych wirusów. Obawiałam się oddania tylu fiolek krwi, ale obyło się bez omdlenia. Wyniki też były ok. Na moje szczęście nieprzyjemne wymioty powoli ustępowały, bo w przeciwnym wypadku groziłby mi szpital. Tutaj nie ma żartów. Może dojść do odwodnienia a to zagraża i dziecku i matce.

Piersi i brzuch zaczęły widocznie się powiększać. Apetyt stawał się z dnia na dzień coraz większy. Zaczęłam dosłownie pochłaniać serki typu grani. Mogłam jeść nawet kilka kubeczków dziennie. Wapnia mi na pewno nie brakowało. W sklepie sięgałam po produktu za którymi zupełnie nie oglądałam się wcześniej. Zawitała do mnie również zgaga. Musiałam jeść mało, a często. Kiedy powróciły siły trzeba było również odgruzować mieszkanie, które przez ostatnie tygodnie nie należało do zadbanych.

Kolejnym krokiem ok.12 tygodnia ciąży było tzw. USG genetyczne. Za namową lekarza postanowiliśmy wykonać je na aparacie USG 4D. Dzięki temu nie tylko zobaczyliśmy o wiele lepszy obraz naszego potomka, ale również dostaliśmy na pamiątkę filmik, który później obejrzeliśmy ze Starszakiem w domu. Zadziwiające jest to, że już na tym etapie fasolka wygląda całkiem jak mały człowiek. To było wspaniałe przeżycie, a co najważniejsze potwierdziły, że wszystko rozwija się prawidłowo.

Był to mój ulubiony, pachnący bzami miesiąc maj. Zaledwie rok temu o tej samej porze braliśmy ślub. A teraz? Kończył się pierwszy trymestr mojej drugiej ciąży.
Nie było łatwo, ale daliśmy radę. Nagły zastrzyk energii dał mi siłę do działania. Czułam się o wiele lepiej.
Najbliżsi już wiedzieli o moim odmiennym stanie. Radość rozpierała mnie od środka i czułam, że muszę podzielić się tą nowiną ze światem. Coraz więcej osób z naszego otoczenia mogło cieszyć się razem z nami.

poniedziałek, 22 maja 2017



Po moich wcześniejszych doświadczeniach (o których pisałam tutaj) długo zastanawiałam się czy i ewentualnie kiedy mogę ogłosić światu tą radosną nowinę. Kiedy zobaczyłam na teście upragnione dwie kreski miałam ochotę od razu wybiec z domu i informować o tym przechodniów. Jednak się powstrzymałam. Postanowiłam tym razem być bardziej ostrożna...

Rodzina wie już od jakiegoś czasu, pora więc zdradzić tę tajemnicę innym. Zostaniemy rodzicami po raz drugi! Fasolka rośnie jak na drożdżach. Minął już prawie pierwszy trymestr, uznałam więc, że nadszedł czas. Tym bardziej, że dokładnie rok temu wzięliśmy ślub, a dziś chodzę dumnie z zaokrąglonym brzuszkiem. Ostatnio zaliczyliśmy USG 4d i mogliśmy zobaczyć już maleńkiego człowieka!

Początki ciąży nie były łatwe (o pierwszym trymestrze drugiej ciąży chcę Wam napisać jeszcze w innym poście). W końcu dotarliśmy jednak do etapu, w którym sądzę, że możemy już spokojnie wyczekiwać.

Szkrab odkąd się dowiedział jest bardzo podekscytowany. Zresztą zanim jeszcze byłam w ciąży ubzdurał sobie, że będzie miał braciszka i opowiadał o tym na prawo i lewo. Powoli dociera do niego, że niekoniecznie będzie to chłopiec, mimo to nie może się doczekać. 

Pożyjemy zobaczymy. Oczywiście zdarza mi się usłyszeć od innych: „Teraz fajnie jakby była dziewczynka, co?” Sama jednak nie mam takiego podejścia.  Jeśli już to tatuś liczy na córeczkę
Najważniejsze jednak aby zdrowie nas nie opuszczało.

Trzymajcie za nas kciuki! 


poniedziałek, 8 maja 2017



Antek zaczął mówić dość wcześnie...
Od samego początku zadziwiał nas i całe otoczenie swoim słowotwórstwem oraz łatwością w uczeniu się nowych słów. Nie dość, że zastanawialiśmy się skąd je zna, to jeszcze zawsze umiał je użyć tak jak trzeba.
Na początku zapisywałam dziwne słowa, które tworzył, później zaczęłam notować całe dialogi. Bez wątpienia jest takim dzieckiem, które co tylko nie powie, zapada w pamięć.
Tego chłopaka ciężko przegadać, jestem przekonana, że pod tym względem na pewno poradzi sobie w życiu.

Dzisiaj dzielę się z Wami niektórymi dialogami. Te udało mi się zanotować, natomiast codziennie słyszę takie teksty, że dosłownie zrywam boki.


Spacer w mieście, mijamy budowę:
A: Mamo, a ten pracownik pali papieroska
Ja: No tak, nieładnie
A: I siedzi na cegłach
Ja: yyy... pewnie mu zimno
A: Tak się nie robi, ale głuptasek z niego, bardzo głuptasek


Stoimy w sklepie rozmawiam z pewną znajomą z dzieckiem
A: Mamo, a ten chłopiec nie umie mówić
Ja: Na pewno umie, tylko się wstydzi
A: Wstydzi się? A dlaczego?


A: Mamo dasz mi przysmołyk?
Ja: Yyy.. co?
A: No przysmak albo smakołyk jakiś...


A:Mamo, zrobimy babeczki?
Ja: Ok, możemy zrobić, a pomożesz mi?
A: Tak: Ja będę piekarzem a ty piekarniczką


Malujemy obrazki, a następnie podziwiamy nasze dzieła:
Ja: Ładny namalowałam obrazek?
A: Ładny, ale ta dziura tu na środku nie jest ładna
Ja: Ale ja tego nie zrobiłam!
A: No oczywiście, że ja


Innym razem przy malowaniu:
A: Mamo, czy ładny obrazek namalowałem?
Ja: No śliczny
A: A ja, jestem ładny?


Big and smal... Antek powtarza wracając z przedszkola
A: Wiesz mamo niektóre domy są big a inne small.
Ja: Tak samo jak ludzie.Np. Ja jestem big, a ty small...
A: Nieee mamo, ty jesteś średnia. Tata jest big a ja small


Jedziemy samochodem, obok Antka leży reklamówka
A: Co to?
Ja: Małe wieszaki, na ubranka dla ciebie
A: Ale ja nie chciałem, żebyś mi takie wieszaki kupowała
Ja: Ok, ale ja dostałam je od jednej pani, za darmo
A: robi wielkie oczy, Mamo, a ty nie wiesz, że nie ma nic za darmo?


W drodze do przedszkola. Jedziemy autem, Antoś rozgląda się przez szybę...
-Mamo patrz, lampki!
-Gdzie?
- No widziałem świecące lampki!
- Dobrze... Ja nie zauważyłam
- Może ktoś zapomniał zdjąć, bo już dawno nie ma świąt... Ło jejciu co za głuptasy.



Antoś opowiada co robił w przedszkolu
A: Bawiliśmy się w piratów, X był kapitanem a ja łyszynem
Ja: Kim?
No łyszynem
Ja: nie znam takiego pirata
A: No ale taki jest
Ja: Ok, a jak on wygląda?
A: No jest taki łyszy czyli nie ma włosów!


Segregujemy ubrania do prania
Ja: tutaj kładziemy kolory, tu czarne, tu białe
Antek (łapie stanik i pyta): A podkładki pod cycuchy gdzie?


A: Mogę pokroić jabłko, mogę?
Ja (nauczona doświadczeniem): A masz na nie ochotę, zjesz je później?
A: Taaak
Ja: A nie trzeba najpierw obrać? Lubisz takie ze skórą?
A: Tak, lubiem
Ja (pod nosem): Ciekawe od kiedy
A (z drugiego pokoju): od teraz!


Co jakiś czas widzę, że nowy miś ląduje w posłaniu psa
Ja: Antek pies ma twoją foczkę, zabierz mu proszę bo ci pogryzie
A: Mamo, ale on musi mieć jakiś przyjaciół


Ja: Kocham Cię synek
A: Ja też cię kocham Mamo
Ja: No to super
A: Ale wczoraj cię nie kochałem, wiesz?
Ja: Dlaczego?
A: No bo tak chciałem!


Oglądamy filmik o niemowlaku. Pytam Antka:
Ja: Chciałbyś, żeby u nas w domu był taki dzidziuś?
A: Tak, chciałbym
Ja: Ale wiesz, że on mógłby dużo płakać?
A: Nieee, bo ja bendem go lulaći śpiewać mu kołysanki, wiesz?
Ja: Taaak?
A: Tak i nauczę się jak się koloruje i będę go nosić apka... ale chyba dzidziusie są dla mnie za ciężkie.