piątek, 5 stycznia 2018


Szpital - na sam dzwięk tego słowa krzywi się nawet wielu dorosłych. Jest to miejsce, które przywołuje raczej złe wspomnienia. Nie ma się więc co dziwić dzieciom, kiedy trudno im zaakceptować zmiany. Jednak czasami zachodzi konieczność hospitalizacji i nic nie możemy na to poradzić.

Nie sądziłam, że nas to spotka, i to na tak wczesnym etapie życia małej królewny, ale jak trzeba, to trzeba! Przy tak małym organizmie nikt nie weźmie odpowiedzialności za leczenie w domu. Lepiej być pod stałą obserwacją, by w razie potrzeby zadziałać natychmiast. Musiałam więc zaufać lekarzom i trafiliśmy na oddział dziecięcy. Z jednej strony przerażało mnie, że ona jest taka maleńka. Z drugiej jednak dobrze, że nie jest jeszcze na tyle świadoma i nie przeżywa tego jak inne maluchy.

Pierwsze wrażenie jest nawet miłe. Ze ścian uśmiechają sie do dzieci kolorowe postacie. Jednak kiedy widzi się cierpiące szkraby czar pryska. Wiadomo, że to nie sala zabaw...

Warunki są za to bardzo dobre. Dostałyśmy osobny pokój i choć jest mały, to najważniejsze, że dla mamy również jest łóżko, a nawet własna łazienka. Naprawdę mogło być pod tym względem o wiele gorzej. Tyle razy czytałam o spaniu na karimatach czy krzesłach przy łóżku dziecka.
Kiedy cierpi dziecko komfort matki schodzi na ostatni plan, jednak wyspana matka lepiej zajmie się maluszkiem - to pewne. Opieka jest tu cudowna i to liczy się najbardziej. Chociaż bezradnie patrzę jak ona się męczy, to mam świadomość, że specjalisci zrobili co mogli, by nie dopuścić do odwodnienia.

Zdiagnozowano jakiś adenowirus. Sama nazwa nic mi nie mówi, takich wirusów jest mnóstwo. Biegunka i wymioty. Po każdym karmieniu zamartwiałam się czy tym razem dobrze to przyjmie, czy znów wszystko zwróci.
Cały czas zastanawiam się jeszcze gdzie ona mogła to świństwo złapać, jak nawet straszak od dłuższego czasu do przedszkola nie chodził. Ale czy to ważne?

Kiedy zabierali ją na założenie wenflonu zostałam uprzedzona, że bedzie ją słychać i mam nie panikować. Dla nich to chleb powszedni, a serce matki pęka w takim momencie na kawałeczki. Może lepiej, że tego nie widzałam. Bo sam widok tego okropieństwa na małej rączce sprawił, że z trudem powstrzymywałam łzy. Później byla jeszcze kroplówka... a ona nie chciała przy niej leżeć. Coś okropnego. Nie wiem czy to jeszcze hormony poporodowe, czy poprostu zrobiłam sie taka "miętka".

Nawet jeśli maluda śpi, zza ścian słychać płacz innych dzieci. Masakra.
Nie wyobrażam sobie jak muszą nagimnastykować się mamy kilkulatków, by zatrzymać je w pokoju, a potem namówić na jakiekolwiek badanie. Wszystko to przecież jest dla nich nowe i co za tym idzie powoduje strach. Na korytarz lepiej nie wychodzić by nie złapać czegoś gorszego.

My jesteśmy tu trzeci dzień i mam nadzieje, że już ostatni. Jest poprawa. Ładnie je i przybiera na wadze. Udało się nawet przespać noc i mamy nowe siły do walki!

Ja wiem, że inni mają gorzej. Spędzają w szpitalach pierwsze miesiace, a czasem pół życia. Serdecznie współczuję i tym maluchom i rodzicom, którzy przeżywają to razem z nimi. Najgorszemu wrogowi nie życzę czegoś takiego. Nawet jeśli to "dobnostka".