Od kilku dni chodziłam jak na szpilkach.
Wewnątrz coś przeczuwałam, ale zwyczajnie bałam się zrobić test ciążowy.
W końcu się odważyłam i 20 marca zobaczyłam upragnione dwie
krechy. Ogromna radość mieszała się ze strachem. Jak to będzie?
Od razu pobiegłam powiedzieć mężowi, ale zastrzegłam, że póki
co nie dzielimy się tą informacją z szerszym gronem. „Nie
wiadomo, jak to będzie”... Wolałam nie popadać w przesadną euforię, żeby później się nie rozczarować. Z moich obliczeń wynikało, że to ok.5 tydzień. Na
wizytę u lekarza trzeba było jeszcze trochę poczekać.
Nie wytrzymałam zbyt długo. Niecałe
trzy tygodnie później przebierając nogami czekałam na wizytę
lekarską. Czułam się okropnie i powtarzałam sobie, że to dobry
objaw. Widać, że mały człowiek, który we mnie zamieszkał, daje
właśnie o sobie znać. To samo powiedział lekarz. Co prawda ten „mały
człowiek” był zaledwie małą kropką na ekranie, ale wyglądało
na to, że ma się dobrze. Mamy 6 tydzień ciąży. Na moim telefonie
pojawiła się aplikacja, która na bieżąco informuje mnie co się
dzieje w maleństwem. Ciekawy gadżet, którego w pierwszej ciąży
nie miałam okazji przetestować.
Podczas gdy „ktoś” w moim brzuchu
urządzał się na dobre, mój organizm zaczął odmawiać
posłuszeństwa. Mniej więcej od 7 tygodnia ciąży byłam nie do
życia. Zaczęły się pojawiać wszystkie przykre dolegliwości
opisywane w poradnikach dla mam. Tyle, że „poranne mdłości”
ciągnęły się zazwyczaj do wieczora. Wszelkie próby zjedzenia
czegokolwiek kończyły się wymiotami. Hormony najwyraźniej
urządzały sobie niezłą balangę, a ja codziennie ledwo zwlekałam
się z łóżka, by wyszykować szkraba do przedszkola. Wożenie
przejął tatuś, bo ja na samą myśl o wsiadaniu do auta biegłam
do łazienki. Wiecznie byłam zmęczona i najchętniej w ogóle nie
wychodziłabym z łóżka. Wrażliwość na zapachy stała się nie
do zniesienia. Nie mogłam spokojnie wchodzić do kuchni. O gotowaniu
obiadu nie było mowy. Każdego dnia wstawałam z nadzieją, że
będzie lepiej, jednak scenariusz się powtarzał. Z czasem dołączył
wariujący pęcherz. Zastanawiałam się czy na stałe nie zamieszkać w
łazience, nie musiałabym wtedy biegać do niej co pięć minut. Miałam wyrzuty
sumienia, że zaniedbuję Szkraba, ale czasem zwyczajnie nie miałam
siły na zabawy.
To był najwyższy czas na
poinformowanie syna, że w naszym domu za kilka miesięcy pojawi się
ktoś jeszcze. Dzieci są bystre, widać było, że on czegoś się
domyśla. Radość była ogromna. Okazało się, że w przedszkolu
już dawno powiedział, że będzie miał brata (tak brata – bo
tylko taki scenariusz przyjmował do wiadomości). Chyba wiedział
szybciej niż my. Pozostało więc jak najlepiej przygotować go do
nadchodzących zmian... Dowiedzieli się też najbliżsi.
Przed kolejną wizytą lekarską czekał
mnie pakiet badań. Prócz tych podstawowych należało sprawdzić
obecność przeciwciał kilku groźnych wirusów. Obawiałam się
oddania tylu fiolek krwi, ale obyło się bez omdlenia. Wyniki też
były ok. Na moje szczęście nieprzyjemne wymioty powoli ustępowały, bo w
przeciwnym wypadku groziłby mi szpital. Tutaj nie ma żartów. Może dojść do odwodnienia a to zagraża i dziecku i matce.
Piersi i brzuch zaczęły widocznie się
powiększać. Apetyt stawał się z dnia na dzień coraz większy. Zaczęłam dosłownie pochłaniać
serki typu grani. Mogłam jeść nawet kilka kubeczków dziennie.
Wapnia mi na pewno nie brakowało. W sklepie sięgałam po produktu za którymi zupełnie nie oglądałam się wcześniej. Zawitała do mnie również zgaga.
Musiałam jeść mało, a często. Kiedy powróciły siły trzeba
było również odgruzować mieszkanie, które przez ostatnie tygodnie nie
należało do zadbanych.
Kolejnym krokiem ok.12 tygodnia ciąży
było tzw. USG genetyczne. Za namową lekarza postanowiliśmy wykonać
je na aparacie USG 4D. Dzięki temu nie tylko
zobaczyliśmy o wiele lepszy obraz naszego potomka, ale również
dostaliśmy na pamiątkę filmik, który później obejrzeliśmy ze
Starszakiem w domu. Zadziwiające jest to, że już na tym etapie
fasolka wygląda całkiem jak mały człowiek. To było wspaniałe
przeżycie, a co najważniejsze potwierdziły, że wszystko rozwija
się prawidłowo.
Był to mój ulubiony, pachnący bzami
miesiąc maj. Zaledwie rok temu o tej samej porze braliśmy ślub. A
teraz? Kończył się pierwszy trymestr mojej drugiej ciąży.
Nie było łatwo, ale daliśmy radę.
Nagły zastrzyk energii dał mi siłę do działania. Czułam się o
wiele lepiej.
Najbliżsi już wiedzieli o moim
odmiennym stanie. Radość rozpierała mnie od środka i czułam, że
muszę podzielić się tą nowiną ze światem. Coraz więcej osób z
naszego otoczenia mogło cieszyć się razem z nami.
U mnie było podobnie. I trymestr był dla mnie katorgą. Tyle że wymioty męczyły mnie do końca 4 mies.Pojawiały się w godzinach popołudniowych, głównie gdy wracałam z pracy, pierwsze co robiłam to odwiedzałam toaletę. W pierwszym trymestrze apetytu nie miałam. bałam się jeść bo zaraz to zwracałam. Zgagi nie miałam, natomiast piersi zaczęły się powiększać i bolec. Na wadze zaczynałam przybierać dopiero po 6 miesiącu jednak dość intensywanie, choć nadal mimo że wymioty ustały, to apetytu nie miałam. Za to w organizmie miałam strasznie dużo zatrzymanej wody. Byłam masakrycznie opuchnięta, stopy nie mieściły mi się w żadne buty. No i kręgosłup bardzo bolał...
OdpowiedzUsuńPocieszające jest to, że kiedyś to w końcu mija i czeka nas nagroda w postaci małego kochanego człowieka :)
UsuńGratulacje :)
OdpowiedzUsuńU mnie pierwsze trymesty były znośne i oprócz zmęczenia czy lekkich mdłości pod wieczór nic mi nie było.
Pozazdrościć. Ja obie ciążę mialam takk samo...
UsuńU mnie pierwszy trymestr to była tragedia, w zasadzie w całości wycięty z życiorysu:(
OdpowiedzUsuńCzyli podobnie jak u mnie.
UsuńW pierwszej ciąży prawie cały czas leżałam a tym razem mały człowiek mobilizował trochę do działania i nie było wyjścia.
Jakbym widziała siebie w I trymestrze :-) mdłości, zmęczenie, pęcherz... Właściwie mogłam jedynie spać i pić wodę. II trymestr poszedł gładko, teraz jestem na etapie czekania na pierwsze skurcze i znów robi się pod górkę: pęcherz jeszcze bardziej pościskany, zgaga, bóle krzyża, bioder, podbrzusza... Czekam więc z niecierpliwością, bo już nie pamiętam czasów, gdy mogłam powiedzieć, że czuję się dobrze i nic mi nie doskwiera ;-)
OdpowiedzUsuńJeszcze chwilka i będziesz tulić maleństwo, szybko zapomnisz o tych dolegliwościach. Ja aktualnie korzystam z tego, że czuje się znakomicie :)
Usuń