Życie z dwulatkiem to istny
rollercoster. Wsiadasz i jedziesz, ale nigdy nie wiesz ilu mocnych
wrażeń Ci dostarczy. Z jednej strony cieszysz się, bo dziecko
rozumie coraz więcej, łatwiej też się z nim dogadać. Z drugiej
strony jednak rozmowa z nim nie zawsze wchodzi w grę...
Zjedzenie śniadania to kolejna misja
specjalna, chociaż wcześniej nie należał do niejadków. Ciekawe
na co „szef” ma dziś ochotę? To i tak nie ważne, bo weźmie
dwa gryzy i już spieszy się do zabawy. Co zrobić, każdy przecież
żyje w biegu.
Są dni kiedy mama musi we wszystkim
towarzyszyć, niczym giermek rycerzowi, ale są też takie, w których
mogę zostać wręcz wyproszona z pokoju. Cały dzień słyszę
wtedy: to nie, to moje! Nie zabieraj! Wycofuje się wtedy posłusznie,
aby uniknąć stanu wojennego.
Idealnie jest wtedy, kiedy można wyjść
na spacer i dać upust dziecięcej energii. Chociaż niekoniecznie. Nie wiem czy jakiekolwiek wyjście z dwulatkiem można nazwać spacerem. No dobra, przynajmniej się wybiega. Kiedy pogoda naprawdę nie pozwala wyjść na świeże powietrze, już po nas! Wymyślaniu różnych aktywności nie ma
końca: malowanie, ciastolina, rysowanie, klocki i co tylko... Co bym
nie wymyśliła najczęściej i tak słyszę stanowcze: NIE. Szybko
odwracam uwagę, bo wyczuwam już w powietrzu nadchodzący kataklizm.
Przecież każdy wie, że lepiej zapobiegać niż... złagodzić
atak. A ten zazwyczaj nadchodzi znienacka i kiedy się orientuję,
jest już za późno. Krzyk, płacz, wicie się, kopanie czy drapanie
to symptomy z którymi my - rodzice dwulatków jesteśmy na TY. Mogę
się dwoić się i troić, ale i tak marne szanse na szybkie
złagodzenie sprawy.
Najlepiej kiedy mamy do dyspozycji jeszcze widownię. Oni oczywiście doskonale wiedzą, co zrobić w takiej sytuacji, poza tym, nigdy by do niej nie dopuścili. Ten dzieciak jest rozwydrzony, ty głupim nieudolnym rodzicem, a wszystkiemu winne bezstresowe wychowanie. Szkoda nerwów, najlepiej zniknąć im z pola widzenia i załatwić sprawę gdzieś na boku.
Najlepiej kiedy mamy do dyspozycji jeszcze widownię. Oni oczywiście doskonale wiedzą, co zrobić w takiej sytuacji, poza tym, nigdy by do niej nie dopuścili. Ten dzieciak jest rozwydrzony, ty głupim nieudolnym rodzicem, a wszystkiemu winne bezstresowe wychowanie. Szkoda nerwów, najlepiej zniknąć im z pola widzenia i załatwić sprawę gdzieś na boku.
Czekoladka! Kilka razy dziennie ten
temat wraca jak bumerang. Chcę ją i koniec, najlepiej całą
tabliczkę i to zaraz, już. Mogę sobie mówić, że alergia, że
szkodzi, pan doktor nie kazał, będą dziury w zębach. Ale co kiedy
on CHCE? Nie ma zmiłuj. Nawet jeśli uda mu się zapomnieć, na
pewno przypomni sobie np. przed obiadem, albo nawet w trakcie.
Chwila, chwila, czy to nie pora na
drzemkę? NIE! Niby zmęczony, chętnie przytula się do ukochanego
misia, ale trwa to może kilka sekund. Zrywa się z łóżka
wystrzelony jak z procy. „Muszę bawić mamo, nie mogę spać.
Jesce nie robi się ciemno!” I co zrobić skoro on nie może? No
dobra synu jak chcesz, będziemy się bawić. To jednak znacznie
trudniejsze niż się wszystkim wydaje. Bo to nie pasuje, tamto
stare, a w międzyczasie ziewanie i płacz. To może książeczkę
poczytamy? Nie sce, sce bajkę. OK, niech będzie włączę ci ten
telewizor na chwilkę. Nie! Sce na telefonie! Ups, to co kiedyś
uratowało mi życie w jakieś poczekalni będzie moim utrapieniem
jeszcze przez długi długi czas. Telefon niestety zaginął w
tajemniczych okolicznościach, albo padła mu bateria. Nie obejdzie
się bez krzyku.
Zróbmy razem obiadek, co?
-Nie lubię tego, to śmiedzi! [w tym
momencie zastanawiam się skąd on zna takie stwierdzenia, ale szybko
przypominam sobie, że żłobek rozwija]
-Ok, to zrobię Ci naleśniki [to
zawsze jest przyjmowane z entuzjazmem].
-Nie sce naśniki! Chce kulcacek.
-Ale nie mam dziś kurczaka
-Ale sceeee!
[no to klops]
Albo namówię go na to co jest, albo
niestety z obiadu nici.
Pod pretekstem zakupów ubieram go i
zaciągam do auta. To moja tajna broń, zdrzemnie się na chwilę.
Robię rundkę po polach i już śpi. Teraz tylko przenieść do
łóżka. Czasem się udaje, a czasem... Na paluszkach zanoszę go do
domu, zamykam po cichutku drzwi, rozpinam kurtkę i naglę... widzę
oczy jak 5 złotych. Spania jednak dzisiaj nie będzie.
Chwila samodzielnej zabawy. Super.
Zastanawiam się czy piłam dzisiaj kawę czy jeszcze nie? Może uda
się w spokoju skorzystać z toalety...
- Mamoooooo, gdzie jesteś?
- W ubiakcji, robię siusiu
- Oooo, je tez muszem siusiać
[Heh, wcale mnie to nie dziwi, spoko,
razem raźniej]
Pora deseru, może upieczemy babeczki?
Taaak miksować! To zawsze robi chętnie, najgorzej jak trzeba
cierpliwie poczekać. Zanim się upieką i wystygną, niestety już
nie są atrakcyjne.
- Daj mi banan, plose
- Ale upiekliśmy babeczki
- Chcę banan, ty mamo babeczkę lubisz.
Takich dyskusji dziennie prowadzimy
kilkadziesiąt. Nie muszę chyba dodawać, że przy większości
tłumaczę tak długo, aż brakuje mi argumentów?
Przejeżdżamy samochodem obok sali
zabaw. Z tylnego siedzenia słyszę momentalnie:
- Chcę na kulki!!!
- Ale my jedziemy do żłobka
- Nie lubię do żłobka
- Ale kulki jeszcze zamknięte
- Na kulki CHCE!
[Ze względu na drastyczne sceny pominę
może co może stać się dalej]
Wieczorne zasypianie.
Powoli zapominam jak to było fajnie o
20 rozwalić się na kanapie przed telewizorem, albo przeczytać
książkę i trochę zresetować umysł po całym dniu. Pierwsza
najważniejsza sprawa przy zasypianiu- musi być ciemno. Inaczej trwa
dyskusja: Słonko nie śpi, księżyc jeszcze nie wstał, nie ciemno,
nie mogę spać... Ty nie śpij!
Rytuał Kąpiel-książka-spanie dawno
przestał działać. Przeglądamy wszystkie możliwe, książeczki,
co chwile przerabiamy: włącz mi bajkę, albo chcę jeszcze
płatki/mleczko/ jajko. Bywają też trudniejsze zadania: Leżymy i
czytamy książeczki, powoli w głowie cieszę się już i świętuję
sukces. Nagle Antek wstaje i mówi: Chcę lody! Szok totalny. Ja tak
nawet w ciąży takich zachcianek nie miałam. I co teraz, kiedy
lodów nie ma? Zima jest kochanie. Tłumaczę spokojnie, ale w głębi
duszy wiem, że albo będą lody, albo gorzko tego pożałuję...
Czemu nie dali do tego egzemplarza
instrukcji obsługi?
Moje dziecko jest niegrzeczne,
normalnie diabeł w niego wstąpił. Nie wiadomo czy iść do
psychologa czy od razu dzwonić po egzorcystę. Inne dzieci taaakie
grzeczne, czy ja naprawdę sobie nie radzę?
To typowy Bunt dwulatka! Niedługo wejdzie Ci na głowę! Ostrzegam, to pułapka, którą zastawili na Ciebie inni. Nie ma dzieci grzecznych. Czasem po prostu mamy deficyt cierpliwości i spokoju.
To typowy Bunt dwulatka! Niedługo wejdzie Ci na głowę! Ostrzegam, to pułapka, którą zastawili na Ciebie inni. Nie ma dzieci grzecznych. Czasem po prostu mamy deficyt cierpliwości i spokoju.
Tekst ukazuje
oczywiście sytuacje ekstremalne oraz szereg stereotypów, typowych
dla tego okresu rozwoju. Ani moje, ani Twoje dziecko nie zastanawia
się całymi dniami co by tu zrobić, żeby bardziej uprzykrzyć Nam życie. Tego
typu zachowania to [niestety] normalny etap w rozwoju KAŻDEGO dziecka. Należy
pamiętać, że ono nie robi nam tego na złość, ale uczy się
radzić z emocjami. Jeżeli sobie to uświadomimy łatwiej będzie
przez to przebrnąć i dziecku i nam.
Zapraszam do dzielenia się własnymi historiami w komentarzach :)
Jeśli myślisz że bunt dwulatka to ciężki okres to poczekaj aż młody skończy 9 lat... Także powodzenia w przyszłości ;)
OdpowiedzUsuńByłam pewna że pojawią się takie komentarze ;-)
UsuńKażdy wiek rządzi się swoimi prawami.
Byłam pewna że pojawią się takie komentarze ;-)
UsuńKażdy wiek rządzi się swoimi prawami.