piątek, 23 stycznia 2015

Jak poznałam szmatę czyli moje chustonoszenie

2 komentarze:
 

O chuście pierwszy raz usłyszałam będąc w ciąży. Pomysł wydał mi się świetny, ale cena trochę zraziła. Po porodzie dostałam w prezencie nosidełko i temat nieco ucichnął.  Z resztą i tak wszędzie jeździłam autem, więc nie miałam nawet gdzie i kiedy nosić. Do fotelika dokupiłam adaptery, łatwo wpinałam go w stelaż wózka by móc spacerować. 
Pewnego dnia, gdy targałam po schodach fotelik z nieco ciężkim już Antosiem spotkałam znajomą. Bez problemu wchodziła z córeczką w chuście, a na dodatek miała wolne ręce by szperać między sklepowymi wieszakami. Innym razem mama dwójki dzieci doskonale radziła sobie pchając starszaka we wózku i niosąc niemowlę w chuście.

Odświeżyłam temat. Nie miałam jednak pojęcia z czym to się je. O co chodzi z tymi splotami, łamaniem itp. Szczerze, jedyne czym się kierowałam (jak typowa kobieta) był to kolor. Na początek zainwestowałam w używaną szmatkę. Wiązania uczyłam się w internecie. Chusta była idealna do wykonywania codziennych prac domowych razem ze szkrabem.  W międzyczasie odbył się I Dzień Noszenia i Bliskości. Widząc tyle Mam z chuścioszkami nie trudno było się zarazić. Wtedy się zaczęło. Uprawialiśmy z chustami nordic walking, zumbę, a nawet taniec latino. I ja i Antoś byliśmy zadowoleni. Odkryłam, że z dzieckiem można naprawdę nieźle trenować. A która kobieta po porodzie nie chce szybko wrócić do formy? Do tego było nas więcej, a grupa zawsze motywuje do działania. Kilogramów ubywało, ale coś z tym moim wiązaniem było nie tak. 

Postanowiłam skonsultować się ze specjalistą. Ona dała mi zupełnie inne spojrzenie na temat noszenia. Nie chodziło tylko i wyłącznie o ułatwianie sobie życia, ale też zdrowy kręgosłup - i mój i maluszka. Z tej cennej lekcji prócz wiedzy zapamiętałam słowa: "chusta jest głupia". :) A na dodatek moja okazała się być kawałkiem mocnego materiału, którego praktycznie nie dało się dociągnąć. Strasznie chciałam kupić nową, porządną jednak musiałam jeszcze trochę poczekać. Zastanawiałam się też, czy warto kupować kolejną dla tak dużego chłopaka. Zaryzykowałam i zainwestowałam w Little Forog-a.

Nie jestem ekspertem, ale widzę sporo korzyści z chustowania. Przede wszystkim bliskość. Bo który maluszek nie lubi być blisko swojej mamy? Tworzy się zupełnie inna więź niż z dzieckiem wożonym tylko we wózku. Nie ma też lepszego sposobu na płaczące/marudzące/ząbkujące/chore dziecko. Chusta uspokaja. Sama byłam w szoku jak szkrab usnął mi kiedyś podczas tańca. Plusem dla mamy są bez wątpienia wolne ręce, którymi jednocześnie można
np. wieszać pranie. Brak zbędnego balastu. Nie oszukujmy się, ciężko kobiecie samej iść na spacer gdy np. mieszka na czwartym piętrze i musi znieść i dziecko
i wózek. Dodatkowo w sklepach nie trzeba się martwić, że wózek za szeroki i nie zmieści się między półkami. 

Początkowo nie byłam przekonana do noszenia zimą. Nie mam drogiej kurtki dla dwojga, nie wiadomo też jak ubrać maluszka, żeby było mu ciepło. Czy nosić na kurtkę czy pod? jednak miejsce w którym mieszkamy sprzyja codziennym spacerom. Wciągnęłam dla Szkraba grube kolanówki i ciepły dres a z kurtki zrezygnowałam. Zrobiłam osłonkę na chustę ze swojego zbyt dużego swetra a sobie zarzuciłam płaszcz. Było ok, ale chciałam też sprawdzić inną opcję. Zaprzyjaźniłam się więc z kurtką pana M., tak byśmy mogli zapiąć się oboje. To był strzał w 10! Teraz żadna pogoda nie była nam straszna. 

Tak oto ja, Antoś i chusta zostaliśmy przyjaciółmi. A dziś dołączyła do nas druga i mam nadzieję nie ostatnia :) Bo niezależnie od pory roku i wieku malucha, dobrze jest się nosić



2 komentarze:

  1. To kiedy wracasz na taniec? :D
    Wiosna idzie trzeba o formę zadbać:)

    OdpowiedzUsuń