Nie ogarniam...
Czas spojrzeć prawdzie w oczy...
Nie wiem czy zawsze tak było, czy to natłok obowiązków spowodował, że zwyczajnie nie wyrabiam. Z pewnością odkąd jestem podwójną mamą, "nie ogarniam" znacznie częściej. Są takie dni, że czas ucieka jak szalony, a ja mam wrażenie, że nie zrobiłam nic.Bałagan w domu? No cóż, do wszystkiego można się przyzwyczaić. Ostatnio trafiłam na fajny tekst: kurz leży, to i ja poleżę. Czasem trzeba i tak, żeby się nie zajechać. Kilka dni temu miałam luźniejszy dzień i tak wysprzątałam salon, że starszak pytał czy będziemy mieli gości. Porażka nie?
Dwudaniowy obiad? Bedzie... jak pójdziemy do restauracji. Nic się też nie stanie jak raz obiadu nie będzie wcale! I to mówię ja, zwolenniczka zdrowego żywienia, ale również - zdrowego rozsądku! :)
Wyjazd rano do przedszkola, to zawsze ogromne wyzwanie. Uszykować wszystkich na czas graniczy praktycznie z cudem. To się spóźnimy, to czegoś zapomnimy. Zdarza się.
Nie ma się czym chwalić prawda?
Założę się jednak, że nie jestem sama.
Kto ma odwagę się przyznać?
Internet stara się nam wmówić, że wszystko jest idealne. Idealnie wymalowane mamusie, w idealnie zaprojektowanych i wysprzątanych na błysk domach, pieką waśnie piękne pierniczki. Oglądamy to wszystko z poczuciem winy i jesteśmy na prostej drodze do załamania, lub wykończenia, bo "też dam radę, jeśli ona daje". Wszystko ładnie, pięknie. Nie zapominajcie jednak, ze to zwykła kreacja, moment.
W rozmowach ze znajomymi coraz częściej słyszę: nie daję rady, nie ogarniam, skąd brać na to wszystko czas i siły. Do tego wpisu również zainspirowało mnie takie wyznanie ;)
Dziś chcę przekazać Wam wszystkim: Nie martw się, nie jesteś sama, ja też nie ogarniam!
Ostatni post na blogu pojawił się... w kwietniu! Kiepska ze mnie blogerka., jakoś to przeżyję. Komputera praktycznie nie odpalam, a pisanie na telefonie dłuższych tekstów doprowadza mnie do szału. Dziś też miał to być krótki tekst na facebooku... jednak troszkę się rozpisałam i postanowiłam opublikować go tutaj, "ku pamięci".
Kilka dni temu pochwaliłam się, że pieczemy pierniczki [przecież wszyscy pieko :D], a kiedy padło pytanie o przepis... musiałam przyznać, że moje nie były z babcinego przepisu, tylko z... kartonu!
Piszę to wszystko teraz z Heleną w chuście, gdyż każda próba odłożenia kończy się klęską.
Idą kolejne zęby i jeśli bliskość to jest to czego w tym momencie jej potrzeba, wszystko inne może poczekać. Piszę to, żebyście wiedziały, że inni też tak mają.
My kobiety, mamy taką jedną cechę, że wszystko chciały byśmy mieć pod kontrolą. Ogarniamy tysiąc rzeczy na raz: zajmujemy się kilkoma dziećmi jednocześnie robiąc zupę i pisząc coś drugą ręką. Zajmujemy się domem, mężem, dziećmi bardzo często pracując jeszcze do tego zawodowo! [w tym miejscu muszę się zatrzymać i to głośno powiedzieć: wielki szacunek dla tych mam, które łączą dom, rodzinę i pracę zawodową). Zawsze trzymamy rękę na pulsie.
Chociaż nie musimy.
Chcę Wam dziś przypomnieć, że świat się nie zawali, jak troszkę wyluzujemy. Damy sobie przestrzeń do popełniania błędów czy odpuszczenia pewnych rzeczy. Mamy prawo, być zmęczone. Nie musimy również wszystkiego robić same. Nie bójmy się prosić o pomoc, jeśli takowa jest w pobliżu [jeśli tatuś jest w pobliżu równie dobrze potrafi zająć się domem i dziećmi, naprawdę :) - chociaż to temat na zupełnie inny wpis].
Będzie mi miło, jeżeli zostawicie po sobie ślad, podzielicie się skrawkiem waszego życia w komentarzu