czwartek, 19 marca 2015


Mój szkrab uwielbia wszelkiego rodzaju placki i naleśniki. Tylko ile w kółko można jeść to samo? Potrzeba nam było urozmaicenia.

Dziś podaje wam nasz przepis na wytrawne naleśniki kukurydziane o smaku buraczkowym. Świetne nie tylko na obiad, ale równie dobrze na drugie śniadanie czy kolacje. Co najważniejsze ich przyrządzenie zajmuje dosłownie chwilkę, a każda mama ceni sobie czas.

Składniki dla 2 osób (4 szt.)

2 jajka
2 łyżki oleju
3 łyżki twarogu
12 łyżek soku z buraka
6 czubatych łyżek mąki kukurydzianej

Jajka ubijamy na pianę, dodajemy kolejno wypisane składniki. Jeżeli ciasto wyjdzie zbyt gęste, dodajemy trochę soku, jeżeli za rzadkie -mąki. Smażymy dosłownie na kropelce oleju lub na patelni teflonowej bez tłuszczu (olej w środku powinien zrobić swoje).

Ponieważ Antek ma etap wygrzebywania wszystkiego ze środków, naleśnika je bez niczego. Twaróg w środku sprawia, że nie jest suchy.
Dla ambitniejszych można posmarować serkiem i zwijać w rulony, albo faszerować warzywami z pary. (tak jadła mama :D)

Smacznego :)

ps. wybaczcie zdjęcia marnej jakości, muszę się nauczyć fotografować jedzenie



poniedziałek, 16 marca 2015


                                                                                źródło: www.candid8marketing.com.au

Włączam TV, trafiam akurat na reklamę produktów dla dzieci. Idealne, czyściutkie, zadowolone dzieci. Uśmiechnięte od ucha do ucha, tulące je, idealnie wymalowane
i wystylizowane mamusie. Dalej - film. Idealny poranek, nie ważne, że jest 6 rano. Pełna energii mamusia podaje mężowi i dzieciom pyszne, pożywne śniadanko.
Inny przykład: Internet. Facebook czy Instagram pękające w szwach od fotek mamuś tulących swoje śliczne maleństwa. Blogi pełne profesjonalnych zdjęć dobrze ubranych Mam i ich pociech. . .

W głowie kształtuje się idealny obrazek.

czwartek, 12 marca 2015



Uwielbiam zdjęcia, a mojemu szkrabowi mogłabym je robić przez cały dzień.
Staram się jak mogę; tyle, że nie mam ani dobrego sprzętu, ani zbyt dużo wiedzy w tym temacie. Zdjęć mamy więc sporo, ale nie są one tak dobre, jak te, które wyszły by z pod ręki profesjonalisty.
Przyszła więc pora, żeby to zmienić. Szczególnie, że pierwsze urodziny są wydarzeniem wyjątkowym, bez wątpienia zasługującym na pamiątkę w formie pięknych fotografii.

Antoś został zaproszony na sesję roczkową. Fotografowała Joanna Muszyńska - La Petite Photo. Zupełnie nie miałam pomysłu jak się do tego przygotować i jak go ubrać, by wszystko "grało". Jednak Pani fotograf przyszła nam z pomocą i wymyśliła kilka stylizacji. Przeszukałam więc szafę i wybrałam kilka rzeczy pasujących do jej 'wizji artystycznych'. Nie musiałam się jednak zbytnio martwić, bo to czego nie miałam, znalazło się w jej magicznych kufrach z wyposażeniem do sesji (ma tego naprawdę sporo, więc dla każdego coś ciekawego się znajdzie). Najtrudniejszym zadaniem okazało się przyniesienie tortu do tzw. "cake smash". Akcja 'roczkowa', nie nauczyła mnie bowiem niczego. 
Dzień (a właściwie noc) przed umówionym terminem focenia zrobiłam mały torcik. Rano miałam go tylko ozdobić. Chciałam zrobić jeszcze tylko jedną fotkę przed wyjściem. I to był błąd. Kiedy wyszłam na moment z kuchni, tort z pomocą Szkraba wylądował na ziemi. W pierwszej chwili się załamałam, ale ostatecznie dało się go jeszcze odratować. Odkroiłam ugryzienia, pojechałam do sklepu, przygotowałam nowy krem do wykończenia i byliśmy gotowi.

Szkrab jest zdecydowanie ruchliwym dzieckiem. Miałam obawy, czy będzie chciał współpracować. Znam go dobrze i wiem, że w jego przypadku siedzenie dłuższą chwilę w jednym miejscu graniczy z cudem. Zupełnie niepotrzebnie się stresowałam, gdyż Joanna potrafiła go jednak zainteresować i uchwycić w swoim obiektywie.

Zaczęłyśmy od rozmowy przy kawie. Opowiedziała mi wtedy o swoich początkach z aparatem i doświadczeniu w sesjach dziecięcych. Rozwiała definitywnie moje wcześniejsze wątpliwości.
Nie wiem czy to, że poznałyśmy się wcześniej na spotkaniach dla mam miało na to jakiś wpływ, ale atmosfera była bardzo miła. jakbyśmy się znały od lat. Asia jest mamą dwójki dzieci, więc prócz podejścia do dzieci ma spore doświadczenie. Jest to zdecydowanie kobieta z pasją, która kocha to co robi. A to w tej pracy jest niezmiernie ważne.

Pierwsza stylizacja była elegancka. Szkrab świetnie prezentował się w białej koszuli i krawacie. Problem był tylko z kapeluszem, który na głowie nie zabawił dłużej niż kilka sekund. Musiałam trzymać go nad nim i wkładać dopiero 'na hasło'. Wprawna ręka dała jednak radę uchwycić tą małą chwilkę.
Mój mały mężczyzna świetnie prezentował się również bez koszuli, w samych jeansach. Być może to ostatnie chwile, żeby zarejestrować jego niemowlęce fałdki. 

Po 'elegancji' przyszedł czas na luz i zabawę. Szybka zmiana wystroju na pastelowy i w ruch poszły klocki. Antoś był tak zajęty zabawą, że nie przejmował się zupełnie, że ktoś biega nad nim z aparatem.
No i na koniec finał dnia, czyli rozbrajanie tortu. Po porannej akcji, trzeba go było chwilkę namawiać, żeby zanurzył się w cieście. Najwyraźniej miał pewne obawy czy mama znów się nie załamie. Kiedy hamulce puściły, tort został rozsmarowany i jego odłamki wylądowały wszędzie gdzie się dało :) Trzeba było Szkraba od razu wpakować pod kran, bo chusteczki nie dały rady.


Kiedy dostaliśmy gotowe fotki zachwytom nie było końca. Niby byłam obecna przy ich pstrykaniu, ale czegoś tak pięknego się nie spodziewałam! Bez porównania z codziennymi fotkami domowymi, nie ma tu w ogóle o czym mówić. Cudowe kadry, które będą doskonałą pamiątką na lata!
Antoś uśmiechnięty, zadowolony, pokazuje ząbki. Na kilku nawet pozuje jak model :D

Naprawdę szczerze polecam wybrać się do Joanny na sesję zdjęciową [i to nie tylko roczkową!].

Dla takich zdjęć mogę zrobić wyjątek i pokazać je całemu światu, A co!



niedziela, 8 marca 2015

                                                                                                      źródło: poznan.naszemiasto.pl

W internecie zawrzało. Kilka dni temu na ulicach większych miast pojawiły się ogromne bilbordy z napisem: "Konkubinat to grzech. Nie cudzołóż." Kampanię przygotował działający przy Episkopacie Polski Krajowy Ośrodek Duszpasterstwa Rodzin. Miała ona zachęcić młodych ludzi żyjących na tzw. kocią łapę do zawierania sakramentalnych małżeństw.
Zastanawiałam się, czy w ogóle poruszać ten temat, ale jako, że uderza on bezpośrednio we mnie, zdecydowałam, że powinnam.

Uważam się za osobę wierzącą. Mimo to, żyjemy z M. bez ślubu. Nie chcemy jednak, aby tak było zawsze. Antek został ochrzczony, a na pytanie księdza o ślub, zgodnie z prawdą odpowiedzieliśmy, że planujemy. Takie [i inne] 'akcje' kościoła odpychają nas jednak skutecznie od tego. Teraz zastanawiam się na poważnie, czy z naszych planów nie zrezygnować. Bo ślub to dla mnie coś więcej niż podbijanie statystyki jakiegoś ośrodka i możliwość ogłoszenia sukcesu.

Czy taki plakat może kogokolwiek do ślubu zachęcić? Czy nie jest w tym wszystkim pomijana istota małżeństwa, czyli miłość dwojga ludzi? I ta okropna nazwa konkubinat! My nie żyjemy w żadnym konkubinacie, żyjemy w normalnej rodzinie. Czym nasza rodzina wg. kościoła różni się od tej gdzie rodzice mają ślub? Kładziemy się co wieczór obok tej samej osoby, kochamy się. Moim skromnym zdaniem to nie jest cudzołóstwo.  Ale, to widocznie tylko moje zdanie [wg. Wikipedii: cudzołóstwo – termin religijny oznaczający zdradę małżeńską, za którą uważany jest stosunek płciowy z cudzą żoną lub z cudzym mężem.]. My mamy więcej grzechów na sumieniu, bo przecież daliśmy życie nieślubnemu dziecku [kościół pewnie nazwałby go bękartem]. Właściwie, to powinni nas od razu ukamienować. Po co jakiekolwiek kampanie? Przynajmniej nie wydaliby bezsensownie pieniędzy, które o wiele lepiej zagospodarowałby np. Caritas. Argument o brak odpowiedzialności, w naszym przypadku też mnie śmieszy:
"Wraz z rosnącym stale zjawiskiem konkubinatów pojawia się negatywna konsekwencja w postaci lęku przed odpowiedzialnością za drugą osobę, lęku przed posiadaniem dzieci, przed zaangażowaniem się na poważnie w życie społeczne.
                                                                    Ks. Przemysław Drąg - dyrektor w.w. ośrodka

Czy dbanie o wspólny dom, utrzymywanie rodziny, wspólne wychowywanie dziecka (jakby nie patrzeć chcemy je wychować w wierze katolickiej skoro ochrzczony) to jest brak odpowiedzialności? 

Przykro mi, że kościół [który powinien spełniać zupełnie inną rolę] odpycha od siebie coraz to więcej młodych ludzi i uniemożliwia im normalne życie. Potrzebna jest reforma, ale nie wiem czy to możliwe. Ośrodek też mógłby się skupić na wiele poważniejszych problemach rodzinnych jak np. przemoc, która coraz częściej pokazywana jest w mediach, a zostawić w spokoju normalne rodziny!

Za to wszystko to już chyba powinni mnie spalić na stosie.

czwartek, 5 marca 2015



Uwielbiam wycieczki! Bez względu na to czy jedziemy 5, 10 czy 100 kilometrów
od domu. Liczy się przede wszystkim cel podróży i czas spędzony razem.
Można zobaczyć ciekawe miejsca, a przy okazji wyluzować i odpocząć 
od codzienności.

Jako, że niedawno były ferie nadarzyła się okazja, by wybrać się do Wrocławskiego ZOO. Byliśmy ciekawi nowo wybudowanego Afrykarium. Na stronie, możemy przeczytać taki oto opis tego niezwykłego miejsca:
 "Afrykarium to unikatowy na skalę światową kompleks przedstawiający różne ekosystemy związane ze środowiskiem wodnym Czarnego Kontynentu. W 19 akwariach i basenach o pojemności niemal 15 000 000 l wody prezentowane są zwierzęta zamieszkujące plaże i rafę koralową Morza Czerwonego, rzekę Nil, krainę Wielkich Rowów Afrykańskich, głębię Kanału Mozambickiego, plaże Wybrzeża Szkieletów (Namibia) i Dżunglę dorzecza Kongo."
Pewnie co niektórzy pukają się w głowę, po co z roczniakiem jechać na taką wycieczkę, ale... Po pierwsze, ja uważam, że na poznawanie przyrody nigdy nie jest zbyt wcześnie [w końcu jestem przyrodnikiem]. Po drugie była to atrakcja również dla nas. 
Nie dość, że na wyjazd namówiliśmy Tatusia, to jeszcze towarzyszyli nam starsi kuzyni Antosia oraz ciocia :) Nie martwiłam się o to jak Szkrab przetrwa drogę,
bo do jazdy jest przyzwyczajony. Martwiłam się raczej o to, czy mojemu małemu pochłaniaczowi wystarczy prowiantu na cały dzień. 

Około 10 zapakowaliśmy wesoły autobus i wyruszyliśmy. Dzięki uprzejmości znajomego mieliśmy do dyspozycji 7-osobowy samochód. Miejsca starczyło dla każdego, a jeszcze duży wózek spokojnie mogliśmy zapakować. Chciałam prowadzić, ale w Śremie już M. postanowił zrezygnować z tej wątpliwej przyjemności. Kurde, we wszystkim nie można być dobrym, nie? Zajęłam więc miejsce obok Antka. Bardzo dobrze, bo nie minęła godzina, a usłyszeliśmy magiczne: "AM-AM". Zaczęły się chrupeczki, biszkopty, kanapki i co tylko, żeby zapchać brzuszek małego smakosza. Trasa [z postojem] zajęła nam ok. trzy godziny, z których połowę szkrab przespał.

Wrocław jest jak to się mówi biegunem ciepła. Zazwyczaj. Tym razem na miejscu było jednak zimniej, niż w Śremie. Trudno, w końcu to ferie ZIMOWE. Trzeba dzieci hartować :D 


Na wybiegach można zobaczyć słonie, żyrafy, niedźwiedzie brunatne, zebry, tygrysy, lwy, żubry, wilki czy wielbłądy i wiele innych. 


 




Warunki atmosferyczne dla niektórych były zbyt surowe i pochowały się do swoich domków. Część z nich na stałe przebywa w cieplejszych pomieszczeniach, gdzie można je odwiedzić i zimą trochę się ogrzać . Taką właśnie strategię przyjęliśmy. Trochę spacerku na powietrzu, trochę w pomieszczeniach, na zmianę. Terrarium, motylarium, małpiarnia - dla każdego coś się znajdzie, nie sposób wymienić wszystkich mieszkańców. 

Główną atrakcją jest niewątpliwie Afrykarium. Już z zewnątrz budynek robi wrażenie, a wnętrze tylko to potwierdza. Nie sposób jest opisać tych przeogromnych akwariów, je trzeba zobaczyć. 

Moi panowie oboje byli zachwyceni widokiem pięknych kolorowych ryb. M. stwierdził, że mógłby mieć takie w domu.

To tylko maleńka część tego, co można było zobaczyć.


Miejscami woda znajduje się pod lub nad zwiedzającymi, co daje naprawdę efekt WOW! 






Mi osobiście bardzo spodobał się wodospad i leniwie pływające w nim hipopotamy. 














Spotkacie tam dużo, dużo więcej mieszkańców - od patyczaka po krokodyle. 
Mimowolnie chowałam głowę, kiedy wielkie ptaszyska przelatywały nam nad głową, ale zaręczam, że  można było poczuć się jak w prawdziwej dżungli. Roślinność dodaje tropikalnego charakteru.

Teren jest tak ogromny, że nawet cały dzień to mało. Planując trasę radzę zapoznać się z godzinami otwarcia, bo niektóre pomieszczenia zamykane są wcześniej niż całe Zoo i tak np. motyli nie zobaczyliśmy, bo dotarliśmy do nich za późno. Idąc z duchem czasu stworzono nawet mobilną mapę, którą można zainstalować na telefonie. Jak działa w praktyce nie wiem, bo nie testowałam. Na terenie ogrodu stoi mnóstwo automatów z mapami, więc nie trzeba się martwić, że coś nas ominie. Jeśli chodzi o zaplecze gastronomiczne, to z głodu nie umrzemy na pewno. Na terenie ogrodu działa kilka restauracji, a dla najmłodszych odwiedzających stworzono nawet punkt podgrzewania posiłków. 


Również zaplecze sanitarne można określić jako przyjazne mamom - to znaczy, że przewijak jest. [swoją drogą, zastanawia mnie zawsze dlaczego umieszczone są one w toalecie dla niepełnosprawnych?].
 
 

Znaleźliśmy w Zoo znak rozpoznawczy Wrocławia - Krasnala.








Uważam, że wycieczka do Zoo jest świetnym pomysłem dla każdego. Osoby samotne mogą spotkać kompana do rozmowy, pary odbyć niecodzienną randkę, rodzice pokazać dzieciom naturę, a nastolatki przeżyć trochę inną lekcję biologii. Naprawdę polecam!

poniedziałek, 2 marca 2015



Z powodu choroby i uwiązania w domu popełniłam dziś babeczki ze szpinakiem i dorszem wg. własnej koncepcji.

Zaryzykuję i podzielę się z Wami przepisem, chociaż nie będzie łatwo, bo jak zwykle, robiłam większość 'na oko' :)

Ilość na 6 sztuk 

Ciasto:
  • 1/2 szklanki mąki pszennej (ja używam Babuni typ.650)
  • 1/2 szklanki mąki pełnoziarnistej (zamiennie można spróbować z gryczaną)
  • 25 g drożdży
  • 1/4 szklanki kefiru (jogurtu lub kwaśnej śmietany w zależności co macie pod ręką)
  • 1/4 kostki masła
Nadzienie:
  • szpinak (ja użyłam 6 kawałków mrożonego w kostkach po jednym na każdą babeczkę)
Nie potrafię podać Wam konkretnej ilości, bo zależności od tego jakiego użyjecie (świeży, mrożony w kostkach czy w całości) odparuje mniej lub więcej wody)
  • ząbek czosnku
  • płat ryby mrożonej (u mnie dorsz)

Wykonanie:
Składniki najlepiej wyciągnąć dużo wcześniej z lodówki by nie były zimne. Masło rozdrobnić nożem na małe kawałeczki, dodać kefir i wkruszać drożdże. Dodać mąkę (obie) i zagnieść ciasto. Gdyby było za rzadkie, dodawać mąki, aż zrobi się 'jednolite'. Odstawić gotowe ciasto w ciepłe miejsce by odpoczęło i urosło (nie spodziewajcie się jednak, że wyrośnie jak ciasto na pizze).
Szpinak podsmażyć na patelni z czosnkiem (można doprawić solą i pieprzem dla dorosłych, ja dla szkraba nie dodawałam). Rozmrożoną rybkę pokroić na małe kawałki.
Ciasto podzielić na 12 części. Uformować kulki i lekko spłaszczyć. Pierwsze 6 rozłożyć na spodzie foremek, tak by brzegi również były obklejone. Na wierzch każdego ciasta układać po łyżce ryby i szpinaku. Przykryć każdą babeczkę krążkiem ciasta i palcami przykleić ją do spodu. Idealnie byłoby gdyby nie było przerwy między jedną a drugą częścią ciasta.
Piec ok. 20 minut (radzę jednak obserwować, aż się zarumienią, bo to różnie w różnych piekarnikach bywa) w temperaturze 180'C.

Życzę smacznego !

A Antek daje lajka :D