sobota, 28 lutego 2015



Wszyscy wiemy jakie są objawy przeziębienia: nos czerwony i kapie z niego jak z kranu, smarkaniu
i kichaniu nie ma końca, nie wspominając już o kaszlu który męczy od rana do wieczora i nie pozwala w nocy spać. Przy dobrych wiatrach boli tylko głowa, w mocniejszych stadiach już wszystkie mięśnie i stawy. Człowiek bierze garść medykamentów, a potem leży w łóżku i zdycha. Generalnie tak to wygląda - ale nie w przypadku matki. 

środa, 25 lutego 2015


Jak większość młodych ludzi, zaczynaliśmy wspólne życie na pokoju u rodziców. Nasz przypadek nie jest odosobniony. Kiedy jednak pojawił się Antoś, przestaliśmy być parą, a zaczęliśmy - rodziną. Nadszedł czas na szukanie własnego miejsca na ziemi.

środa, 18 lutego 2015

                                         źródło: nastolatki--dietauroda.blogspot.com

Od wielu lat zdrowe odżywianie jest w moim życiu bardzo ważne. Od 16-go roku życia jestem laktoowowegetarianką [nie jem mięsa ani ryb, jem za to nabiał i jajka]. Od kiedy gotuję dla Antosia zgodnie z BLW praktycznie nie używam soli. Nie uznaję jedzenia z paczki. Wolę wszystko zrobić sama, w miarę możliwości i chęci oczywiście. Gotowe jedzenie jem naprawdę rzadko.
Lubię wiedzieć co jem. Zawsze czytam etykiety na produktach, które kupuje w sklepie. 

Jest jednak pewna coś co spędza mi sen z powiek. Mam na imię Karina i jestem cukroholikiem. Unikam sztucznych słodzideł, od kilku lat nie słodzę kawy ani herbaty, ale bez czekolady i innych słodkości nie wyobrażam sobie życia [coś przecież muszę jeść :p]. Ilekroć robię zakupy, zawsze wychodzę z czymś 'na drogę'. Kiedy tylko mam jakiś stresik sięgam po słodkie przekąski. Czasami mam wrażenie, że w ogóle nad tym nie panuję. I co w tym momencie z moim zdrowym odżywianiem? Szlag je trafia.

Kiedy zobaczyłam na fb wydarzenie 14 dni bez cukru stwierdziłam, że to coś dla mnie. Postanowiłam spróbować. Niczego nie tracę, a może uda mi się zerwać z nałogiem? Wyzwanie oparte jest na książce Martiny Fontany „Bez cukru”. Autorka uczula, by czytać skład produktów, gdyż cukier często czai się tam, gdzie byśmy się go nawet nie spodziewali! Od poniedziałku unikam wszelkich słodzideł jak ognia. Nie popadam jednak w jakąś paranoje. Owoce w czystej postaci, 
moim zdaniem, są jak najbardziej dozwolone. Nie zależy mi na rezygnacji ze słodkiego smaku, 
bo go lubię. Zależy mi tylko na tym, by ta słodycz była zdrowa. Pierwszego dnia cukier czaił się 
na mnie w np. ketchupie. Dziś zaproponowano mi deser i... odmówiłam. Idzie mi całkiem nieźle, 
ale mam też swoje za uszami. Przyznaje się bez bicia. Robiąc tort z galaretką, która składa się 
w dużej części z cukru, uległam i oblizałam łyżkę. Cóż... To chyba nie powód żeby rezygnować? 
Tak łatwo się nie poddaję, następnym razem to ja będę zwycięzcą.

Trzy dni za mną. Jeszcze 11. Doping bardzo mile widziany. A może też dołączycie do akcji?


poniedziałek, 16 lutego 2015




Nasz dom ciągle znajduje się jeszcze w fazie wykańczania. Ponieważ Antek nie dorobił
się jeszcze własnego pokoju, jego zabawki walały się dosłownie wszędzie. Zastanawiało mnie wielokrotnie, jak w przeciągu jednego roku życia można zgromadzić taki dobytek. :)
Po świętach i roczku przybyło ich jeszcze więcej. Schowałam już te „dziecinne”, ale niewiele pomogło. Nie raz miałam wątpliwą przyjemność nadepnąć na klocek lub poślizgnąć się
na piłce. Niektórzy mogą pomyśleć: „Wystarczy posprzątać i po kłopocie”. Każdy rodzic
wie jednak, że mając w domu dziecko po kilku sekundach od sprzątania pokój znów wygląda jakby przeszło przez niego tornado. Dlatego sprzątać zaczynam dopiero, kiedy Antek śpi
po wieczornej kąpieli. 
Postanowiłam w salonie przygotować kącik zabaw. Miejsce przeznaczone tylko na zabawę
i ułatwiające porządkowanie zabawek. Zaczęłam od ułożenia na panelach maty z puzzlami. Dywanów nie uznaję [szczególnie dla dzieci], a ta mata jest świetną izolacją od zimnej podłogi. Dodatkowo kolorowe elementy przyciągają uwagę i można ją również wykorzystać do zabawy. W kącie postawiłam regał narożnikowy, na którym ułożyłam większe zabawki
i książki. Uczę szkraba teraz, aby pokazywał jaką chcę zabawkę, a po skończonej zabawie razem je tam odkładamy. I to działa. Aby miejsce to było bardziej zachęcające dla Antosia - bok regału ozdobiłam obrazkiem i naklejkami w dinozaury [zakupionymi w chińskim markecie]. Do drugiego boku przymocowałam wieszak na zabawki w kształcie smoka
[nasz jest z drugiej ręki, oryginalnie z IKEA]. Wrzucamy do niego pluszaki. Jestem miłośniczką drewna. Na drobne zabawki idealnym rozwiązaniem są drewniane skrzynie [wygrzebanych w Czacz-u]. W jednej znajdują się wszystkie nasze drewniane zabawki,
klocki itp. W drugiej natomiast chowam zabawki na jakiś czas, by troszkę o nich zapomnieć. Po miesiącu wyciągam i są jak nowe. Uważam, że to bardzo fajny sposób, by dziecko
nie przestało się nimi interesować. 
Nie kosztowało mnie to ani dużo pieniędzy, ani wysiłku, a niesamowicie ułatwiło życie.
Nie potykam się już o zabawki, a maluchowi strasznie się podoba jego nowe miejsce.
Oboje jesteśmy bardzo zadowoleni. Oczywiście zdarza się nie raz, że wynosi różne rzeczy gdzie popadnie, ale uczy się powolutku odkładania swoich zabawek na ich miejsce. Większość z tych rzeczy przeniesiemy do pokoju dziecięcego, gdy będzie już gotowy. 
A jak Wam się podoba?





środa, 11 lutego 2015


W miniony weekend w naszym mieście odbył się Mam-i Targ. Impreza zorganizowana z inicjatywy Aktywnych Mam (rzecz jasna!) inspirowana była zachodnimi 'swap party'. Zmobilizowała nas do przewietrzenia szaf, a która kobieta nie ma problemu z ogromną ilością ubrań w których już nie chodzi? Chyba żadna. Ale... do tych spodni na pewno schudnę, ta sukienka jest moja ulubiona, a może jeszcze się przyda itp. Z takich właśnie powodów u jednej z mam zrodził się pomysł zorganizowania tego rodzaju wydarzenia. Mi po przeprowadzce szafa dziwnym trafem nieco się skurczyła, a spora część dawno nie była w moim rozmiarze,
więc miałam trochę 'towaru' na zbyciu. Na celowniku znalazły się również ubranka, zabawki i akcesoria dziecięce. Potrzebowałyśmy dobrego miejsca.

wtorek, 3 lutego 2015


Nauka jedzenia bywa niełatwa. Jedzenie musi przede smakować, chyba każdy się ze mną zgodzi. Jeżeli coś nam nie smakuje, albo czujemy się po tym niedobrze, nie jemy tego więcej. Są produkty, które lubimy a są takie których nie tkniemy za żadne skarby. Mamy przecież wybór i nikogo to nie dziwi. Dlaczego więc nasze dzieci nie miałyby go mieć? Dlaczego MUSZĄ jeść to co im każemy, w takiej formie jak my chcemy i koniecznie 'cały słoiczek'? Wcale nie muszą. Ani jeszcze jedną łyżeczkę za mamusie, ani otwierać garażu dla samolociku. Mogą sami sięgać po to co ich interesuje. I na tym polega metoda Baby Led Weaning czyli po naszemu - Bobas Lubi Wybór.

Sama jestem wegetarianką, buntowałam się przeciw jedzeniu mięsa od 15 roku życia.
Nie mogłam jeść czegoś co mi nie smakowało. Dlatego przy Antku zdecydowałam się na BLW, żeby moje dziecko również miało wybór. Karmię go również mięsem, bo uważam, że w odpowiednim czasie sam zdecyduje co będzie dla niego najlepsze.
Korzyści z tego sposobu odżywiania jest o wiele więcej. Po pierwsze dziecko rozwija swoje zmysły, poznaje kolory, konsystencje, różne dźwięki i smaki. Ryzyko wychowania niejadka spada do minimum. Dlaczego dziecko miałoby odmawiać czegoś co lubi? Dziecko zaczyna kojarzyć sobie posiłek z czymś przyjemnym, w późniejszym okresie nie będzie bało się próbować nowych smaków. Kolejnymi argumentami za są: rozwój koordynacji ręka-oko oraz nauka samodzielności.
A obawy? No cóż kiedy pierwszy raz dziecko się zachłyśnie jest strach, ale trzeba mu zwyczajnie zaufać. Pozwolić nauczyć się gryźć i przeżuwać. Minusem może być jedynie bałagan, ale w papkę też może włożyć rękę i ubrudzić wszystko.

Z racji tego, że mam wybór, nie lubię nigdy trzymać się sztywno narzuconych ram. Dlatego też popełniam wiele 'zbrodni' zakazanych przez grupę BLW. Przede wszystkim kaszkę i zupkę podaję łyżeczką. A w zasadzie na początku podawałam, bo Antoś zaczął się nią interesować i sam je swoją. Widelcem też zaczął posługiwać się sam wywołując we mnie duże zaskoczenie. Nigdy go nie uczyłam jak to robić, tylko obok miski czy talerza zawsze kładłam drugi zastaw, który czekał na swoją kolej. Całe życie jeść rączkami nie będzie więc skądś musiał wiedzieć jak to się robi. W ogóle nie przeczytałam książki uznawanej za 'biblię' BLW. Nie czułam takiej potrzeby. Szperam w internecie w poszukiwaniu ciekawych przepisów, albo tworzę własne [kiedyś może się pochwalę]. Gdy jesteśmy poza domem korzystamy ze słoiczków czy to kupnych czy zrobionych przeze mnie. Nie wiem gdzie lezy granica pomiędzy BLW, a moim własnym stylem odżywiania :)

Latem zrobiłam dużo 'zapraw' dla Antka, bo miałam dostęp do świeżych warzyw z domowego ogródka i chciałam zachować ten skarb na później. Teraz tylko wyciągam. Mięso do tej pory też dawałam mu tylko z wiejskich sprawdzonych ferm. Przyznaje jednak, że gdy tego dostępu nie mam (np. do ryb) wolę kupić słoiczek, który [głęboko wierzę!] jest przebadany, niż zwykłą rybę mrożoną.
Mam trochę fizia, na punkcie zdrowego odżywiania. Antoś ma to szczęście [albo pecha], że sama lubię wiedzieć czym się odżywiam i wszystko w miarę możliwości sprawdzam. Jemy razem, we dwoje, bo tata póki co nie dał się przekonać do życia bez soli. Pijemy wodę, bo to ważne, żeby dostarczyć organizmowi odpowiednią ilość płynów, a nie słodzików. Słodycze sklepowe są
u mnie na liście zakazanych, co nie oznacza, że nie jemy deserów. W życiu nie zjadłam tylu pyszności [bez cukru] co z Antosiem. Z czekolado-cholizmu nie udało mi się jednak wyleczyć. Z tego powodu czekolada szkrabowi nie jest obca, bo jak tu zabronić czegoś co samemu się robi? Nie da rady. Oczywiście zdarzają się grzeszki.

Mam nadzieję, że to wszystko kiedyś zaprocentuje, że moje staranie nie pójdą na marne. Wierzę, że dzięki takiemu odżywianiu mój szkrab uniknie otyłości, chorób cywilizacyjnych itp. No chyba, że kiedyś podejmie inny wybór. Ale ja z czystym sumieniem będę mogła powiedzieć, że zrobiłam wszystko, by w nim wykształcić pozytywne nawyki żywieniowe.

Zainteresowanych tematem BLW odsyłam TUTAJ.