środa, 28 lutego 2018

Przyznam szczerze, że jeszcze kilka lat temu kiedy urodził się Antoś nie przekonywały mnie sesje noworodkowe. Miałam o nich wręcz negatywne zdanie, dlatego nigdy się na to nie zdecydowałam... Poza tym nikt w okolicy nie zajmował się typowo takimi zdjęciami, więc był one jakby poza naszym zasięgiem (czego teraz ogromnie żałuję).
No bo jak to, kilkudniowe maleństwo, rozebrane, z jakimś wielkim kwiatkiem na głowie (dziewczynki) albo wełnianą (drapiącą!) czapą? Na pewno jest mu zimno i niewygodnie, i nie wie co się dzieje.
Moje zdanie nie było wtedy poparte żadnym doświadczeniem, a pierwsze spotkanie z Joanną Muszyńską
[o którym pisałam przy okazji sesji roczkowej] wiele mi rozjaśniło w głowie...

Od tego czasu minęło ładnych parę lat. Sesja noworodkowa to było coś o czym marzyłam od kiedy tylko dowiedziałam się o drugiej ciąży. Od samego początku wiedziałam też, że wykonanie tych zdjęć mogę powierzyć tylko i wyłącznie jednej osobie, którą jest Joanna Muszyńska - La Petite Photo. Asia wykonywała dla nas już dwie sesje i moim zdaniem jest najlepszym fotografem w okolicy. Dodatkowo jest położną noworodkową, więcz niejednym okruszkiem miała styczność.
Miałam szczęście, bo akurat wróciła z urlopu macierzyńskiego i... spełniła moje marzenie!

Jak wygląda taka sesja - od kuchni?
Maluszek  podczas takiej sesji najczęściej śpi, jest czas na karmienie, przewijanie, uspokajanie.
Pozycje w jakich jest układane dziecko, są fizjologiczne, zapamiętane jeszcze z brzuszka mamy. Dlatego ważne jest by wykonać ją w pierwszych 14 dniach od narodzin.
Pokój (studio) jest dodatkowo ogrzewane tak by okruszki czuły się komfortowo.
Osoba, która zajmuje się tego typu fotografią ma (a przynajmniej powinna mieć - warto to sprawdzić) ukończony specjalny kurs poświęcony pracy z takimi maluchami.
Dobry fotograf poświęca nawet 5 godzin na zrobienie sesji noworodkowej, aby zapewnić maleństwu i jego rodzicom jak największy komfort.

Helenka nie była łaskawa i przy prawie każdym ułożeniu trzeba się było nagimnastykować, by zechciała zamknąć oczy, albo chociaż leżeć nieruchomo. Karmiłam ją chyba kilkanaście razy, bo najlepiej zasypia się przecież przy piersi mamy. Jednak nie tym razem...
Nasza królewna zdawała się robić na złość, a dodatkowo kiedy tylko ściągałam pieluszkę postanowiła zaskoczyć nas kupką i siusianiem (albo obiema jednocześnie). Ja byłam załamana, ale widać było, że dla wprawionego fotografa to norma :D
Biegający 4-latek nie ułatwiał sprawy, ale chciałam by również miał zdjęcie z maleńką siostrzyczką. Przekonaliśmy się, że przy takiej sesji trzeba naprawdę dużo cierpliwości i wielu prób.

Na efekty trzeba było troszkę poczekać, jednak zdecydowanie było warto! Uwielbiam każdy kadr z tej sesji. Jest na nich mnóstwo miłości, emocji i ciepła... Dokładnie to, co powinno się znaleźć na fotografiach rodzinnych. Mogłabym oglądać je bez końca, a część od razu wylądowała w ramkach na ścianie. Zdecydowanie są warte każdych pieniędzy!

Co by nie być gołosłowną, dzielę się z Wami tymi arcydziełami poniżej ⬎