czwartek, 29 stycznia 2015


Mieliśmy to szczęście, że od urodzenia Antoś był praktycznie bezobsługowym dzieckiem. Cyc-spanie i tak w kółko. Mogłam się spokojnie zregenerować po porodzie, a kiedy wróciły siły posprzątać mieszkanie, ugotować a nawet upiec ciasteczka. Rodzina i znajomi przychodząc w odwiedziny śmiali się, że nie widać, żeby był tu niemowlak. Pierwsze nocki tatuś starał się pomagać, ale karmiłam piersią i w zasadzie niewiele mógł zrobić, więc został zwolniony z tego obowiązku. Nie było kolek, a gdy tylko szkrab napił się mleczka, wracał do łóżeczka. Kiedyś udało mu się przespać 5 godzin pod rząd. Cieszyłam się zbyt wcześnie, planując już jak miło będzie przeżyć znów całą noc bez pobudki.
Niby wiedziałam, że zęby popsują mi szyki, ale to na pewno jeszcze nie teraz...


Szczęście nie trwało wiecznie. Jeśli ktoś z rodziców z radością odkrywa, że maluchowi wyszedł znienacka pierwszy ząbek, ma ogromne szczęście. Gratuluje. U nas było 'nieco' inaczej. Nim pierwszy ząb przebił dziąsełko, minął ponad miesiąc. Zużyliśmy ze dwie tubki żelu, pudełko czopków, kupiliśmy masę gryzaków. Odwiedziliśmy nawet lekarza z powodu wysokiej gorączki. Potwierdził ząbkowanie, a tych białych potworków jak nie było tak nie było! 

W końcu w dzień ukończenia 10-go miesiąca pojawił się maleńki fragment lewej dolnej ósemki. Z kolejnymi jedynkami była powtórka z rozrywki. Ostatnia wyszła w niedzielę, a po niej nastąpiła kumulacja. 

Dziś mamy już zaczątek jednej dwójki i idą kolejne. Za nami kolejna ciężka noc. W zasadzie chyba lepiej czułabym się, gdybym nie kładła się wcale. Pobudka średnio co godzinę z okropnym płaczem. A tata nie słyszy! [Niestety typ stereotypowy, mogłoby się walić i palić a on się nie obudzi] Najgorsza jest bezradność. Każda matka chciałaby oszczędzić swojemu dziecku bólu 
i cierpienia, a się nie da! W takiej chwili jest jeden wielki bunt: cyc-nie!, woda-nie!, pielucha-nie!, bujanie-nie!, głaskanie-nie! Jak mu pomóc?? Ratunkiem jest lek przeciwbólowy. Nam pomagają również czopki na ząbkowanie. Jestem przeciwniczką faszerowania dzieci lekami, ale kiedy naprawdę boli, trzeba  działać szybko i skutecznie. Ale to jedynie doraźna pomoc... 

Nie udzielę Wam złotych rad, bo każde dziecko jest inne, a recepty na ząbkowanie nie ma. Ten okres trzeba po prostu przetrwać, innej opcji nie ma. Polecam uzbroić się w ogromne pokłady energii, cierpliwości, miłości i... pomysłów. Odwrócenie uwagi, to jedyny sposób, by zrobić cokolwiek. W ruch idą nowe lub dawno nie widziane zabawki, bezpieczne sprzęty kuchenne. Jeśli się tylko da wychodzimy na spacery. Zdarza nam się nawet bawić w środku nocy. Chusta staje się wtedy nierozłączną przyjaciółką, a w krytycznych momentach wkraczają piosenki na yt albo bajki, choć na co dzień raczej ich unikamy.

Jeśli macie jakieś sprawdzone sposoby na przetrwanie tego ciężkiego dla obu stron okresu, podzielcie się nimi w komentarzach :)

wtorek, 27 stycznia 2015

Czy da się z dzieckiem wyjść do Śremskiej restauracji i przyjemnie spędzić tam czas nie wychodząc umęczoną i zażenowaną? Razem z Aktywnymi mamami postanowiłam to sprawdzić. Czy personel jest przychylny takim gościom? Czy lokal jest przystosowany np. do wjazdu wózkiem, nakarmienia czy chociażby przewinięcia dziecka? No i czy nasze dziecko również będzie mogło skosztować czegoś z menu, gdy my będziemy zajadać się smacznym jedzeniem?

niedziela, 25 stycznia 2015

 
[Na samym wstępie zaznaczę, że post nie powstał po to, żeby sobie ponarzekać, jak to mam ciężko i jest mi źle, ale być może uświadomić niektórym, jakie jest życie.]

Niech podniesie rękę ten, którego 'złote rady' matki nigdy nie wkurzały. Las rąk widzę. Ja też należę do tej grupy. Chciałam żyć po swojemu i decydować za siebie, a nie wiecznie czerpać z czyjeś wiedzy i doświadczenia. 
Jednak muszę przyznać, że w jednej kwestii na pewno mama trafiła w dziesiątkę: "Zrozumiesz, jak sama będziesz miała dziecko". I zrozumiałam (chociaż coś czuję, że bardzo wiele jeszcze przede mną).

Bycie mamą i pozostanie z dzieckiem w domu, to ogromnie ciężki kawałek chleba. Zacznijmy od samego początku. To matka nosi pod sercem dziecko przez dziewięć miesięcy [wraz ze wszystkimi "bonusami" tego stanu]. 
Ona podejmuje trud porodu. Nawet jeśli partner jest mocno zaangażowany, nie zrobi tego za nią. Mama po tym wszystkim pielęgnuje dziecko każdego dnia, przewija tysiące pieluch, gotuje, karmi, kąpie, śpiewa, tańczy, bawi, pociesza, przytula a w międzyczasie jedną ręką sprząta, pierze, prasuje i zmywa. Nocami też nie chrapie sobie smacznie, bo kilka razy karmi, nosi lub kołysze niespokojne maleństwo, a kiedy ono akurat śpi, czuwa nad nim niepokojąc się [na zapas] dlaczego się nie budzi częściej. Praca 24/7. Licząc po 8 godzin, to trzy etaty jak nic! 
Nie ma wynagrodzenia [o trzynastkach nawet nie wspomnę], ani opieki psychologicznej ze względu na szczególne narażenie na stres [choć pewnie nie raz bardzo by się przydała] Zapłatą za te wszystkie trudy jest jedynie uśmiech dziecka. Dla niektórych JEDYNIE, ale dla każdej mamy znaczy dużo więcej, niż wszystkie skarby na ziemi.

Najgorsze jest to, że wśród społeczeństwa nie ma żadnego szacunku dla tej ciężkiej pracy matek. Niejednokrotnie możemy usłyszeć [chociażby od koleżanek robiących karierę] "Ty to masz dobrze sobie w domu siedzisz, a ja mam taaaaaką ciężką pracę". I w tym momencie aż cisną się na usta przywoływane już słowa mamy: "Zrozumiesz, jak sama będziesz miała dziecko", ale zachowuje tą mądrość dla siebie. Chociaż nóż mi się w kieszeni otwiera. Jakby nie patrzeć wychowuje kogoś, kto będzie pracował na ich emeryturę :P Normalnie cycki opadają. 

O zapracowanych mężczyznach już nie wspomnę, bo oni ZAWSZE mają CIĘŻEJ. Nie deprecjonuje roli ojców, ale nie oszukujmy się, ZAZWYCZAJ [na początku szczególnie] jest to głównie utrzymywanie rodziny. Facet nie wstaje co noc do dziecka, bo musi się wyspać do pracy, albo zwyczajnie nie słyszy płaczu [co ma biedak zrobić? Badania pokazują, że taka ich natura]. Nie robi czegoś, bo przecież i tak nie zrobi tego tak dobrze jak mama [to moja ulubiona wymówka. Niestety często to ich myślenie to nasza wina, bo czasem zdarza się powiedzieć: dobra daj zrobię to szybciej/lepiej itp.]. Podobno są gdzieś na Ziemi o wiele bardziej zaangażowani ojcowie, ale trudno takich spotkać i jest to gatunek na wymarciu [mi nie przypadł w udziale :P]. 
Chociaż trzeba przyznać, wspaniale jest zostawić tatusia czasem ze szkrabem i wyjść np. na zakupy, żeby nie zwariować. Kiedy mama się nie wtrąca, faceci dogadują się świetnie :)

Nie oszukujmy się, nawet najbardziej cierpliwa mamusia czasem ma dość!
I nie może wtedy wziąć urlopu na żądanie czy chorobowego. Nie ma takiej opcji w pakiecie. Nikt tego nie przewidział. Wtedy tata/babcia/ciocia czy każda inna pomoc jest nieoceniona.

O wiele większy podziw należy się matkom samotnym. [nie powiem już co myślę o tych pseudo ojcach, którzy je zostawili]. Te są dla mnie SUPERBOHATERKAMI. Nie dość, że robią wszystko żeby spełnić dwie role, to jeszcze nigdy nie widziałam, żeby narzekały, że im ciężko. Wiedzą, że muszą stanąć na wysokości zadania i zawsze dają radę.
Naprawdę szacunek drogie panie!

Są kobiety, które tylko czekają do zakończenia urlopu [kto to tak nazwał powinien sam się na taki 'urlop' wybrać] macierzyńskiego, żeby wrócić do ukochanej pracy i móc w niej trochę odsapnąć. [Nie oceniam, bo tylko spełniona 

i szczęśliwa matka może wychować szczęśliwe dziecko] Ja chcę zostać z dzieckiem tak długo, aż nie pójdzie do przedszkola. W ten sposób się spełniam. Mam nadzieję, że mi się to uda, bo chociaż czasem jest bardzo ciężko, kocham swoją 'pracę' i nie zamieniłabym jej na żadną inną, choćby płacono miliony [ale jakby ktoś miał propozycję na te miliony, to zapraszam :D].

Na koniec cytat z blogu szczęsliva, na który trafiłam przypadkiem, a który mówi właściwie wszystko:
"Chciałabym, abyśmy były doceniane jako kobiety i matki za to, że stajemy na wysokości zadania. Bycie matką jest równie absorbującym i wymagającym zajęciem jak kierowanie ruchem lotniczym. Możemy śmiało chodzić z podniesionym czołem!"
Podpisuje się obiema rękami i nogami!!!

piątek, 23 stycznia 2015


O chuście pierwszy raz usłyszałam będąc w ciąży. Pomysł wydał mi się świetny, ale cena trochę zraziła. Po porodzie dostałam w prezencie nosidełko i temat nieco ucichnął.  Z resztą i tak wszędzie jeździłam autem, więc nie miałam nawet gdzie i kiedy nosić. Do fotelika dokupiłam adaptery, łatwo wpinałam go w stelaż wózka by móc spacerować. 
Pewnego dnia, gdy targałam po schodach fotelik z nieco ciężkim już Antosiem spotkałam znajomą. Bez problemu wchodziła z córeczką w chuście, a na dodatek miała wolne ręce by szperać między sklepowymi wieszakami. Innym razem mama dwójki dzieci doskonale radziła sobie pchając starszaka we wózku i niosąc niemowlę w chuście.

Odświeżyłam temat. Nie miałam jednak pojęcia z czym to się je. O co chodzi z tymi splotami, łamaniem itp. Szczerze, jedyne czym się kierowałam (jak typowa kobieta) był to kolor. Na początek zainwestowałam w używaną szmatkę. Wiązania uczyłam się w internecie. Chusta była idealna do wykonywania codziennych prac domowych razem ze szkrabem.  W międzyczasie odbył się I Dzień Noszenia i Bliskości. Widząc tyle Mam z chuścioszkami nie trudno było się zarazić. Wtedy się zaczęło. Uprawialiśmy z chustami nordic walking, zumbę, a nawet taniec latino. I ja i Antoś byliśmy zadowoleni. Odkryłam, że z dzieckiem można naprawdę nieźle trenować. A która kobieta po porodzie nie chce szybko wrócić do formy? Do tego było nas więcej, a grupa zawsze motywuje do działania. Kilogramów ubywało, ale coś z tym moim wiązaniem było nie tak. 

Postanowiłam skonsultować się ze specjalistą. Ona dała mi zupełnie inne spojrzenie na temat noszenia. Nie chodziło tylko i wyłącznie o ułatwianie sobie życia, ale też zdrowy kręgosłup - i mój i maluszka. Z tej cennej lekcji prócz wiedzy zapamiętałam słowa: "chusta jest głupia". :) A na dodatek moja okazała się być kawałkiem mocnego materiału, którego praktycznie nie dało się dociągnąć. Strasznie chciałam kupić nową, porządną jednak musiałam jeszcze trochę poczekać. Zastanawiałam się też, czy warto kupować kolejną dla tak dużego chłopaka. Zaryzykowałam i zainwestowałam w Little Forog-a.

Nie jestem ekspertem, ale widzę sporo korzyści z chustowania. Przede wszystkim bliskość. Bo który maluszek nie lubi być blisko swojej mamy? Tworzy się zupełnie inna więź niż z dzieckiem wożonym tylko we wózku. Nie ma też lepszego sposobu na płaczące/marudzące/ząbkujące/chore dziecko. Chusta uspokaja. Sama byłam w szoku jak szkrab usnął mi kiedyś podczas tańca. Plusem dla mamy są bez wątpienia wolne ręce, którymi jednocześnie można
np. wieszać pranie. Brak zbędnego balastu. Nie oszukujmy się, ciężko kobiecie samej iść na spacer gdy np. mieszka na czwartym piętrze i musi znieść i dziecko
i wózek. Dodatkowo w sklepach nie trzeba się martwić, że wózek za szeroki i nie zmieści się między półkami. 

Początkowo nie byłam przekonana do noszenia zimą. Nie mam drogiej kurtki dla dwojga, nie wiadomo też jak ubrać maluszka, żeby było mu ciepło. Czy nosić na kurtkę czy pod? jednak miejsce w którym mieszkamy sprzyja codziennym spacerom. Wciągnęłam dla Szkraba grube kolanówki i ciepły dres a z kurtki zrezygnowałam. Zrobiłam osłonkę na chustę ze swojego zbyt dużego swetra a sobie zarzuciłam płaszcz. Było ok, ale chciałam też sprawdzić inną opcję. Zaprzyjaźniłam się więc z kurtką pana M., tak byśmy mogli zapiąć się oboje. To był strzał w 10! Teraz żadna pogoda nie była nam straszna. 

Tak oto ja, Antoś i chusta zostaliśmy przyjaciółmi. A dziś dołączyła do nas druga i mam nadzieję nie ostatnia :) Bo niezależnie od pory roku i wieku malucha, dobrze jest się nosić



środa, 21 stycznia 2015

 
Rzadko kupuję gazety dla dzieci, ale ten nagłówek w "Mamo to ja" przykuł wyjątkowo moją uwagę. WIELKI RUCH MAM - WALCZYMY O LEPSZE PORODY. Bez wahania kupiłam i przeczytałam. Chodziło o akcję "lepszy poród". Migały mi już gdzieś kartki ze wspomnieniami z porodów, ale nie do końca wiedziałam o co chodzi. Weszłam na stronę internetową i tam znalazłam kilka naprawdę przerażających wspomnień z polskich porodówek. Postanowiłam dołączyć do akcji (lepiej późno niż wcale).

Przecież tak nie może być! Jeśli mamy ustanowiony standard opieki okołoporodowej, dlaczego jest on tak nagminnie łamany? Kto będzie walczył
o nasze prawa, jak nie my same? 
Pocieszające jest to, że przesyłane są również pozytywne, pokrzepiające kartki, napisane przez kobiety zadowolone z opieki okołoporodowej.
Taką też postanowiłam sama wysłać. 


Mój poród nie był co prawda szybki, lekki i przyjemny. Od początku byłam bardzo negatywnie nastawiona na szpital w rodzinnym mieście, ale...
był najbliżej. Nie zachęcał co prawda nowiusieńkimi fotelami czy kolorowymi ścianami świeżo po remoncie, ale środowisko było mi już trochę znane.
A najważniejsi są przecież ludzie. Miałam przygotowany plan porodu. Wiadomo, nie wszystko było idealnie, nie wszystko dało się wykonać, ale położna pytała mnie co chcę robić, czy chcę znieczulenie. Przyniosła piłkę i instruowała mojego partnera jak ma mnie dotykać, żeby mniej bolało. Pani doktor była nieco mniej serdeczna, potrafiła ostro reagować, ale z perspektywy czasu myślę, że mnie
to mobilizowało. Krzyczałam strasznie, choć wszyscy zgodnie twierdzili, że nie było wcale tak źle (no tak, pocieszające przynajmniej, że nie przeklinałam całego gatunku męskiego, bo tego najbardziej się bałam).
Najedliśmy się sporo strachu, ledwo żywa podpisałam już papiery na cc. Jednak dzięki mobilizacji, wierze w moje możliwości, a przede wszystkim wsparciu partnera i personelu medycznego dałam radę i urodziłam chłopaka na 10-tkę. Kiedy mój maluszek pojawił się na świecie i przystawiłam go do piersi, zapomniałam o bólu i wszystkich innych niedogodnościach. Tak, naprawdę tak było.

Zachęcam wszystkie mamy, które jeszcze tego nie zrobiły do wzięcia udziału w akcji. Podzielcie się swoimi wspomnieniami. Jeśli były traumatyczne, być może napisanie kartki pozwoli Wam doznać jakiejś ulgi, pójść na przód. Dobre pokrzepią i dadzą nadzieję tym, które oczekują na swój poród. 

Walczmy, bo jest o co!

#lepszyporód #MojeWspomnieniaPorodowe #TętentKonika

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Pamiętam jak całkiem niedawno, nieśmiało udałam się na Dzień Noszenia i Bliskości. Nie znałam tam właściwie nikogo, a przynajmniej tak mi się wydawało. Było kilka wcześniej poznanych osób, a atmosfera tak luźna, jakbyśmy znali się od dawna.
Dziś jesteśmy już po trzecim już domowym spotkaniu i nie wyobrażam sobie, żeby mogło ono się odbyć bez nas. Nas - czyli mnie i Antosia oczywiście. Nie spotykamy się same na ploty i kawkę, by odpocząć od codzienności, ale razem z naszymi pociechami. One też mają sporo frajdy buszując w nowych zabawkach. Przy okazji uczą się radzenia sobie w trudnych sytuacjach, bo najczęściej wszystkie chcą akurat jedną i tą samą rzecz :) Mój szkrab lubi te spotkania przede wszystkim dlatego, że jest dużo smakołyków (najczęściej BLW, ale nie tylko). Na ostatnim ciężko było go odciągnąć od stołu. Chyba już wyczuł, że mama  pozwala wtedy zjeść ciasteczko albo kawałek czekoladki. No bo jak tu odmówić, jak inne jedzą? I szlag trafia zdrowe odżywianie dziecka, ale najważniejsze, że jest zadowolone :D
A co robią mamy? Rozmawiają o osiągnięciach swoich dzieci, wymieniają się doświadczeniami, pytają, radzą, albo zwyczajnie plotkują. Zdarza się też, że robią trzodę, kiedy nadarzy się akurat pan do odczytu kaloryferów :D Bo kto by nie był w szoku widząc w mieszkaniu siedem mam i tyle samo dzieci? Aż żal wychodzić z tych spotkań, a kiedy wracam do domu zawsze brzuch mnie boli ze śmiechu :)
Jak dobrze pójdzie, kolejne spotkanie u mnie, za miastem. Już się zaczynam zastanawiać gdzie znajdę ukryte chrupki i ciastka. Dzieci naprawdę mają fantazję.
Takie spotkania, to nie koniec naszych pomysłów. Jesteśmy w trakcie zakładania Stowarzyszenia, a planów ciągle przybywa. W życiu się nie spodziewałam, że trafię na tak świetną grupę :D





Niektóre mamy są też bardzo aktywne w internetach:

Matka Prezesa - Nasze blogowe GURU, to ona pierwsza odważyła się wpuścić całą tą naszą bandę do domu;  

Matka Dzika- Najbardziej Aktywna z Aktywnych, pomysłodawczyni grupy i wszelkich akcji przez nią podejmowanych;

Chustomaniaczka  - nasza doradczyni chustowa, która zawsze znajdzie coś do czego można się przyczepić w Twoim w wiązaniu chusty. :D  Nasze dzieci znają się z brzuszków;

Motka24 - Gospodyni naszego ostatniego spotkania

czwartek, 15 stycznia 2015


Kiedy myślę o Antku i naszym życiu za miastem, dochodzę do wniosku, że fajnie byłoby,
żeby miał KIEDYŚ rodzeństwo. W dzieciństwie wspólne zabawy, towarzystwo, sojusznik w 'walce z rodzicami'. Wreszcie w dorosłym życiu jakaś bliska osoba, do której możemy zwrócić się o wsparcie.
Tylko czy on pomyśli kiedyś tak samo? Jaką mam pewność, że tak właśnie będzie?
Ano żadną...


Są takie rzeczy które nie mieszczą mi się w głowie. Zazdrość potrafi być o wiele silniejsza
niż braterska czy siostrzana miłość. I zaczynają się schody... Ile to razy słyszy się o 'walce' między rodzeństwem. Najpierw o uwagę rodzica, a następnie o coraz poważniejsze sprawy. Potyczki między dziećmi, kłótnie i bijatyki to normalna sprawa. Ale wśród dorosłych?


Podkładanie komuś świni przez współpracownika czy hejty ze strony obcych osób nikogo już nie dziwią, ale ze strony rodzeństwa... brzmi już to okropnie. Oto osoba z którą chciałabyś/chciałbyś podzielić się swoim sukcesem, stara się zrobić wszystko, żeby Ci
nie wyszło. Nie tak wyobrażam sobie przyszłość swoich dzieci. Może pozostaje po prostu stwierdzić: 'Nic nie zrobisz, takie mamy czasy, każdy martwi się o siebie'. Ale do mnie to
wcale nie przemawia.


A więc warto mieć rodzeństwo, czy lepiej być jedynakiem?

Moim zdaniem jak najbardziej WARTO!

Jestem z wielodzietnej rodziny. Mam trójkę rodzeństwa. W dzieciństwie nie raz się biliśmy, padały różne słowa. Ale teraz kiedy jesteśmy dorośli, wiemy, że mamy siebie. Kiedy potrzebuję pomocy, mogę na nich liczyć. Oni na mnie też. Zawsze i w każdej sytuacji. Dlatego nie mogę pojąć, że w jakieś rodzinie może być inaczej. 
Da się, tylko trzeba chcieć!

Jako mama przyszłego rodzeństwa chcę zrobić wszystko co w mojej mocy, by byli oni dla siebie oparciem i trzymali się razem, bez względu na wszystko. Bo nas kiedyś zabraknie...
Będzie to trudna misja, ale na pewno się opłaci w przyszłości :)

wtorek, 13 stycznia 2015




W minioną niedzielę nasz szkrab skończył roczek. Z tej okazji zorganizowaliśmy przyjęcie urodzinowe dla najbliższych. Wyszłam z założenia, że to jego impreza, więc menu musi być tak przygotowane, by sam mógł wszystkiego spróbować. Zamawianie tortu w cukierni na samym początku skreśliłam. Zdecydowałam, że sama go upiekę. Zaczęłam od przepisu na Ala'Antkowe BLW, jednak zmodyfikowałam go po swojemu. Użyłam owoców, które latem zebrałam ze swojej działki i zamroziłam. Pierwszy raz brałam się za pieczenie tortu, ale musiało się udać! Kiedy szkrab udał się na drzemkę, zabrałam się do roboty. Pierwszy biszkopt trochę oklapł, Antoś dalej spał, więc szybko zabrałam się za kolejny. Obudził się w sam raz na dekorowanie i dzielnie dotrzymywał mi towarzystwa w kuchni. Byłam tak pochłonięta układaniem owoców, że słysząc am-am zaczęłam mu tłumaczyć, że wieczorem będziemy jeść tort a on tymczasem ściągnął i w najlepsze pałaszował część biszkoptu, której nie użyłam do tortu :) Skoro był najedzony, upiekliśmy razem jeszcze babeczki bananowe. Umyłam owoce i podwieczorek był gotowy. Skoro ja zajmowałam sprawami kuchennymi, sprzątanie przypadło tatusiowi.
W naszej rodzinie obowiązuje zwyczaj wybierania przez dziecko przedmiotu, który symbolizować będzie czym będzie jego przyszłość. Różaniec- zostanie księdzem, pieniądze-będzie bogaty, książka - chętny do nauki, kieliszek-wiadomo :P Wszystko fajnie, tylko świeżo po przeprowadzce ciężko było 
o różaniec i jakąś starą książkę w naszym domu. Dodatkowo od siebie dodaliśmy kluczyki od auta - po tatusiu. 

Kiedy udało mi się zgromadzić to wszystko, przystroiliśmy pokój balonami. Pozostało pół godziny a ja na wariata prasowałam obrus i koszule dla moich chłopaków. Trzeba było się tylko przebrać i czekać na gości czyli dziadków, rodziców chrzestnych, ciocie i kuzynów. Zgromadziło się 14 osób. Goście byli w szoku, jak szkrab samodzielnie zajadał się tortem :) Dzielił się nawet z 8-miesięcznym kuzynem, który siedział w krzesełku obok, ale był ostrożnie karmiony łyżeczką przez rodziców. Świeczka natomiast tak mu się spodobała, że nie był zbyt zadowolony gdy mama pomogła mu ją zdmuchnąć. Spróbował też babeczki, która chyba najbardziej mu zasmakowała. Zwykle popijał wodą z niekapka, ale jak zobaczył butelkę  ze smoczkiem kuzyna, nie było już tak łatwo. 

Po najedzeniu dzieci miały niesamowitą energię do zabaw i szaleństw, co moim zdaniem w takich imprezach jest najlepsze. Najważniejsze, że nasz salon teraz z powodzeniem może pomieścić dużo zabawek, rozrzucanych ku uciesze rodziców, którzy wieczorem musieli wszystko posprzątać.

Jeśli chodzi o prezenty prosiłam wręcz gości wcześniej, żeby nie kupowali zabawek, których po świętach  i tak mamy nadto. Ku uciesze szkraba kilka jednak się pojawiło. Prócz tego dostaliśmy sporo ciuszków z następnego rozmiaru , co bardziej ucieszyło mnie osobiście, bo niewiele mamy w zapasie. Furorę jednak zrobił materiałowy domek z tunelem, do którego chciał wejść nawet 12-latek, ale się nie zmieścił :P Antoś z początku nie bardzo chciał raczkować w tunelu, ale kuzyn wziął go sposobem. Położył babeczkę na jego drugim końcu, a że łasuch nie mógł się oprzeć pokusie, to przeszedł. Swoją drogą to bardzo praktyczna zabawka, bo wieczorem wrzuciłam do niego całą resztę i było posprzątane.

poniedziałek, 12 stycznia 2015



Na początek wypadałoby się ładnie przywitać, a więc Witam Serdecznie na moim blogu. :)
Mam na imię Karina i jestem mamą Antosia. 

Od dłuższego czasu zbierałam się, aby założyć tego bloga, ale musiałam to sobie dobrze przemyśleć. Po roku od narodzin naszego szkraba i po przeprowadzce w swoje wymarzone miejsce na Ziemi poczułam, że teraz właśnie nadszedł ten moment.

Jestem tego typu kobietą, która od zawsze wiedziała, że będzie matką.
Nie wyobrażałam sobie mojego życia bez dziecka i dlatego jestem póki co 'mamą na pełen etat'.
Nie oznacza to jednak, że mój świat jest ograniczony tylko do przewijania pieluch i karmienia, 
ale o tym, może innym razem...

Staram się stale pogłębiać moją wiedzę na wszelakie tematy związane z rodzicielstwem, odżywianiem oraz rozwojem dziecka. Czytam książki i pisma, przeglądam blogi, dyskutuję
i kształtuje sobie własne poglądy na temat wychowywania. To właśnie one będą dominowały na tym blogu.

Od samego początku starałam się, żeby moje macierzyństwo było aktywne. Nie dla mnie 'lansowanie się z wózeczkiem na mieście' albo, co gorsza, na zaleganie w pidżamie do obiadu i przedzieraniu się przez stosy rozrzuconych ubranek, zabawek czy kosmetyków do pielęgnacji dziecięcej.
Ważne było dla mnie także (i jest nadal), aby szkrab miał kontakt z rówieśnikami. Tylko jak
to zrobić, kiedy w kręgu znajomych nie ma nikogo z dzieciaczkami w podobnym wieku? 
Udało się, gdy trafiłam na lokalną grupę Aktywnych Mam. Odważyłam się m.in. wyjść z chustą poza dom, uprawiać nordic-walking, a nawet tańczyć ze szkrabem w chuście. Dowiedziałam się także
o metodzie BLW, która króluje w naszym domu. Tam również poznałam blogerki, które zachęciły mnie abym wstąpiła do tego świata.

Antoś jest bardzo żywym chłopcem, którego wszędzie pełno. Przy nim naprawdę trzeba mieć oczy dookoła głowy, a najlepiej też jakąś zapasową parę. Ma też charakterek. Potrafi jednak sam ładnie się zająć zabawkami, kiedy mama próbuje napisać swoją pierwszą notkę :)