wtorek, 20 czerwca 2017


Od kilku dni chodziłam jak na szpilkach. Wewnątrz coś przeczuwałam, ale zwyczajnie bałam się zrobić test ciążowy. W końcu się odważyłam i 20 marca zobaczyłam upragnione dwie krechy. Ogromna radość mieszała się ze strachem. Jak to będzie? 
Od razu pobiegłam powiedzieć mężowi, ale zastrzegłam, że póki co nie dzielimy się tą informacją z szerszym gronem. „Nie wiadomo, jak to będzie”... Wolałam nie popadać w przesadną euforię, żeby później się nie rozczarować. Z moich obliczeń wynikało, że to ok.5 tydzień. Na wizytę u lekarza trzeba było jeszcze trochę poczekać.

Nie wytrzymałam zbyt długo. Niecałe trzy tygodnie później przebierając nogami czekałam na wizytę lekarską. Czułam się okropnie i powtarzałam sobie, że to dobry objaw. Widać, że mały człowiek, który we mnie zamieszkał, daje właśnie o sobie znać. To samo powiedział lekarz. Co prawda ten „mały człowiek” był zaledwie małą kropką na ekranie, ale wyglądało na to, że ma się dobrze. Mamy 6 tydzień ciąży. Na moim telefonie pojawiła się aplikacja, która na bieżąco informuje mnie co się dzieje w maleństwem. Ciekawy gadżet, którego w pierwszej ciąży nie miałam okazji przetestować.

Podczas gdy „ktoś” w moim brzuchu urządzał się na dobre, mój organizm zaczął odmawiać posłuszeństwa. Mniej więcej od 7 tygodnia ciąży byłam nie do życia. Zaczęły się pojawiać wszystkie przykre dolegliwości opisywane w poradnikach dla mam. Tyle, że „poranne mdłości” ciągnęły się zazwyczaj do wieczora. Wszelkie próby zjedzenia czegokolwiek kończyły się wymiotami. Hormony najwyraźniej urządzały sobie niezłą balangę, a ja codziennie ledwo zwlekałam się z łóżka, by wyszykować szkraba do przedszkola. Wożenie przejął tatuś, bo ja na samą myśl o wsiadaniu do auta biegłam do łazienki. Wiecznie byłam zmęczona i najchętniej w ogóle nie wychodziłabym z łóżka. Wrażliwość na zapachy stała się nie do zniesienia. Nie mogłam spokojnie wchodzić do kuchni. O gotowaniu obiadu nie było mowy. Każdego dnia wstawałam z nadzieją, że będzie lepiej, jednak scenariusz się powtarzał. Z czasem dołączył wariujący pęcherz. Zastanawiałam się czy na stałe nie zamieszkać w łazience, nie musiałabym wtedy biegać do niej co pięć minut. Miałam wyrzuty sumienia, że zaniedbuję Szkraba, ale czasem zwyczajnie nie miałam siły na zabawy.

To był najwyższy czas na poinformowanie syna, że w naszym domu za kilka miesięcy pojawi się ktoś jeszcze. Dzieci są bystre, widać było, że on czegoś się domyśla. Radość była ogromna. Okazało się, że w przedszkolu już dawno powiedział, że będzie miał brata (tak brata – bo tylko taki scenariusz przyjmował do wiadomości). Chyba wiedział szybciej niż my. Pozostało więc jak najlepiej przygotować go do nadchodzących zmian... Dowiedzieli się też najbliżsi.

Przed kolejną wizytą lekarską czekał mnie pakiet badań. Prócz tych podstawowych należało sprawdzić obecność przeciwciał kilku groźnych wirusów. Obawiałam się oddania tylu fiolek krwi, ale obyło się bez omdlenia. Wyniki też były ok. Na moje szczęście nieprzyjemne wymioty powoli ustępowały, bo w przeciwnym wypadku groziłby mi szpital. Tutaj nie ma żartów. Może dojść do odwodnienia a to zagraża i dziecku i matce.

Piersi i brzuch zaczęły widocznie się powiększać. Apetyt stawał się z dnia na dzień coraz większy. Zaczęłam dosłownie pochłaniać serki typu grani. Mogłam jeść nawet kilka kubeczków dziennie. Wapnia mi na pewno nie brakowało. W sklepie sięgałam po produktu za którymi zupełnie nie oglądałam się wcześniej. Zawitała do mnie również zgaga. Musiałam jeść mało, a często. Kiedy powróciły siły trzeba było również odgruzować mieszkanie, które przez ostatnie tygodnie nie należało do zadbanych.

Kolejnym krokiem ok.12 tygodnia ciąży było tzw. USG genetyczne. Za namową lekarza postanowiliśmy wykonać je na aparacie USG 4D. Dzięki temu nie tylko zobaczyliśmy o wiele lepszy obraz naszego potomka, ale również dostaliśmy na pamiątkę filmik, który później obejrzeliśmy ze Starszakiem w domu. Zadziwiające jest to, że już na tym etapie fasolka wygląda całkiem jak mały człowiek. To było wspaniałe przeżycie, a co najważniejsze potwierdziły, że wszystko rozwija się prawidłowo.

Był to mój ulubiony, pachnący bzami miesiąc maj. Zaledwie rok temu o tej samej porze braliśmy ślub. A teraz? Kończył się pierwszy trymestr mojej drugiej ciąży.
Nie było łatwo, ale daliśmy radę. Nagły zastrzyk energii dał mi siłę do działania. Czułam się o wiele lepiej.
Najbliżsi już wiedzieli o moim odmiennym stanie. Radość rozpierała mnie od środka i czułam, że muszę podzielić się tą nowiną ze światem. Coraz więcej osób z naszego otoczenia mogło cieszyć się razem z nami.